niedziela, 15 grudnia 2013

Intruz

Nachmurzony Margrabia przerwał nerwowy spacer po gabinecie i po raz kolejny zatrzymał się przed ogromną, zajmująca całą północną ścianę mapą Wieloświata, na której Bariera wiła się niczym szmaragdowa serpentyna między niezliczonymi Światami Równoległymi.

Spokój władcy został zakłócony dwa tygodnie temu, kiedy maleńki fragment owej serpentyny zmienił barwę i zaczął ostrzegawczo pulsować na czerwono. Mogło to oznaczać tylko jedno – Bariera została przekroczona przez jakiegoś śmiertelnika, co nie miało miejsca, jak długo Efliaal sięgał pamięcią!

Oczywiście, nie było to zdarzenie bez precedensu i Kodeks Kaduka jasno określał, co należało uczynić w podobnej sytuacji. Margrabia powinien bezzwłocznie powiadomić o incydencie ościenne Księstwo Ciemności, a następnie wysłać na miejsce wypadku Niepowszednią Komisję Śledczą złożoną w równych proporcjach z przedstawicieli diabłów i demonów. Istniało jednak maleńkie „ale”…

Z mapy wyraźnie wynikało, że intruz przeniknął właśnie do tego Świata, do którego wcześniej wyprawiono niepokornego Kamilka. Decyzję dotyczącą miejsca zesłania podjęła co prawda Rada Mroku, ale Margrabia miał na nią pewien wpływ 1. Nieodrodny potomek Rufusa był przecież jednocześnie synem jego jedynej córki i dziadek pragnął uczynić jego pobyt poza Czarną Marchią co najmniej znośnym… Powołanie Komisji nieuchronnie prowadziło do oskarżenia Efliaala o nepotyzm, co mogło się skończyć impeachmentem. Szczególnie gdy poddani przypomną sobie niefortunny epizod sprzed kilku stuleci z udziałem władcy i pewnego sukkuba, odbywającego wówczas staż w Czarnym Domostwie…

Władca zamyślił się, kręcąc młynka palcami. W końcu zasiadł za marmurowym biurkiem wielkości małego lotniskowca, sięgnął po arkusz wykwintnego cyrografowego pergaminu i w skupieniu nakreślił kilkanaście zdań. Odłożywszy pióro, złożył pergamin, zapieczętował lakiem, wreszcie sięgnął po kryształowy dzwoneczek i energicznie nim potrząsnął.
Z kałamarza zmaterializował się miniaturowy, ociekający inkaustem demon.

- A tyle razy prosiłem: nie w ten sposób! – Efliaal spojrzał na niego z wyrzutem.

- Przepraszam, Wasza Wysokość… – zaczerwienił się nowo przybyły. – wszystko przez tych arabskich przodków…

Zgrabnie zeskoczył z biurka, urósł do przepisowych ośmiu stóp, z wdziękiem strząsnął atrament z gładkiej oliwkowej skóry i z szerokim, olśniewającym bielą zębów uśmiechem przyjął postawę uprzejmego wyczekiwania.

- Posłuchaj uważnie, Dżinni… – zaczął Margrabia. – Jestem zmuszony opuścić Marchię i udać się incognito do jednego ze Światów… To osobista sprawa, niecierpiąca zwłoki i bardzo delikatnej natury…

Dżinni zamknął usta i przybrał skupiony wyraz twarzy, dając do zrozumienia, że całym sobą chłonie słowa władcy.

- Nie chcę, żeby zauważono moją nieobecność i TY o to zadbasz. Odwołasz wszystkie audiencje i nie będziesz nikogo wpuszczał do moich komnat.

- Nawet członków Rady, Jaśnie Panie?

- Przede wszystkim ich! Powiesz, że zachorowałem.

- Ależ, Sire, demony nigdy nie chorują!

- W takim razie ja będę pierwszy! Gdybym nie wrócił w ciągu tygodnia, przekażesz Radzie list, który zostawiam na biurku. Wszystko zrozumiałeś?

Demon niepewnie przytaknął.

- W takim razie możesz odejść.

Dżinni odruchowo skierował się w stronę biurka, tęsknie spoglądając na kałamarz, ale gniewny grymas Margrabiego sprawił, że rozpłynął się w nicość tam, gdzie stał.

Władca przeszedł z gabinetu do sypialni, otworzył szafę, wybrał najmniejszy podróżny sepet i zabrał się do pakowania.



- Szybciej, człowieku! – Kamilek szarpnął Skorpiona za rękaw kurtki i wciągnął go w ciasny, ciemny zaułek. Wbiegli do cuchnącej kocimi sikami sieni i przywarli do łuszczącej się ściany, czekając, aż na kostce uliczki ucichnie tupot kilku par ciężkich buciorów.

Kiedy odgłosy już się oddaliły, demon ostrożnie wychylił głowę z bramy.

- Dobra, możemy wyjść… – zadecydował i pierwszy ruszył w kierunku, z którego tu przybiegli.

- I po co było uciekać? – wzruszył ramionami niezadowolony Skorpion. – Też mi przeciwnicy, tych kilku nędznych pachołków. Położyłbym ich jedną ręką.

- To byli strażnicy miejscy, kretynie! – warknął Kamilek, myśląc jednocześnie, że on sam nie potrzebowałby nawet jednej ręki. Ba, nawet małego palca u ręki…

- Takie mizeroty? – jego towarzysz wyglądał na zawiedzionego. – Ci nad stawem to przynajmniej były chłopiska! Nawet się nie dziwiłem, żeśmy tak zasuwali na twoim piekielnym wehikule, jakby nas ghule goniły…

Rzeczywiście, Kamilek, nie bacząc na wertepy, wycisnął wtedy ze swojej Yamahy, ile się dało, o czym do tej pory przypominały mu posiniaczone pośladki… Cóż, jazda z maksymalną prędkością z blisko stukilowym pasażerem ciasno przyklejonym do grzbietu nie należy do przyjemności. Szczególnie gdy za plecami ma się rozwścieczonych policjantów, pewnych, że ścigają kłusowników. I spróbujcie ich potem przekonać, że właśnie wzbogaciliście zasoby zbiornika o tuzin karpi…2

- Mizeroty czy nie, trzymaj się od nich z daleka – powiedział cierpko. – Wystarczy, że zwymyślałeś policjantów od suczych synów. I nie zaczepiaj obcych ludzi na ulicy!

- Ludzi? – oburzony Skorpion aż się zatrzymał. – Od kiedy to ludzie mają rogi? I świecą na czerwono?!

- To tylko czapki, ciemnoto! Takie przebranie na dzisiejsze święto. Biedacy chyba narobili w dżinsy ze strachu, jak na nich wyskoczyłeś z tym swoim: „Zgiń, przepadnij, siło nieczysta!”. No, chodź już wreszcie, jak chcesz zobaczyć fajerwerki – na zegarku Kamilka do północy brakowało już tylko pół godziny.

Kiedy dotarli do rynku i wmieszali się w rozbawiony tłum, cała uwaga wojownika skupiła się na grupie studentów płci obojga. Przez chwilę uważnie się im przyglądał, po czym trącił demona w bok.

- Widzisz te dziewki, magu? – spytał półgłosem. – Nie wiesz, z którego mogą być zamtuza?

– Z czego? – nie zrozumiał zapytany.

- No, z którego lupanaru, pytam… Wiesz, raczej nie gustuję w ladacznicach… Ale te dwie brunetki… Aż ślinka leci… A ta podróż to była bardzo długa… I w męskim gronie…

- Zwariowałeś? – roześmiał się Kamilek. – Jakie znowu ladacznice? Zwykłe dziewczyny!

- To popatrz, jak się publicznie obłapiają z tymi gołowąsami! Aż dziw, że się straży miejskiej nie boją! Zresztą ta ruda już musiała stać pod pręgierzem – przyjrzyj się, ma obcięte włosy.

Demon policzył w duchu do dziesięciu i odetchnął głęboko, postanawiając po powrocie do domu spokojnie wyjaśnić gościowi różnicę między przeciętną studentką, a pracownicą agencji towarzyskiej.

- Daj spokój, znów wpakujesz nas w kłopoty. Lepiej napijmy się czegoś na rozgrzewkę.

Instynktownie ustawili się na końcu długiej, krętej kolejki znikającej za rogiem okazałego zabytkowego budynku, z którego attyki porozumiewawczo spoglądały na Kamilka maszkarony. Jeden z nich do złudzenia przypominał stryja Ramazona, przyrodniego brata Rufusa. Po kilku minutach przytupywania zmarzniętymi nogami i zacierania skostniałych rąk przekonali się rozczarowani, że ogonek prowadzi do przenośnej toalety. Skorpion postanowił nie marnować nadarzającej się okazji i skorzystał z toi-toi, przy czym z ciasnego wnętrza przez chwilę dochodziły gniewne pomruki, z których Kamilek zrozumiał jedynie słowa: „Żeby nawet wiechcia słomy nie dali, wyronie!”

Druga próba okazała się bardziej udana – na pięć minut przed końcem roku szczęśliwie dotarli do beczki z grzańcem. Kamilek z przyjemnością sączył gorące, pachnące goździkami wino, ale mina kompana wyrażała nieukontentowanie.

- Cienkusz… – burczał z niezadowoleniem na tyle głośno, że właściciel stoiska spoglądał już na nich krzywym okiem.

Poczekaj, już ja ci dogodzę… – demon skoncentrował myśli na zawartości antałka. – 11,5… 45… 60… 80… STOP!

- Może jeszcze po kubeczku, mimo wszystko? – zaproponował z szelmowskim uśmieszkiem.

Skorpion łaskawym skinieniem głowy przystał na propozycję.



Zważywszy, że Kamilkowi też nieźle szumiało w głowie, jego towarzysz miał doprawdy wiele szczęścia.

Po kwadransie mozolnego wleczenia Skorpiona za nogę bocznymi ulicami demon zdecydował się na teleportację. Wszystkie cząstki wojownika pomyślnie trafiły na miejsce przeznaczenia, choć niektóre z nich znalazły się niezupełnie tam, gdzie powinny. Czoło Skorpiona zyskało fantazyjną, zawadiacko sterczącą ozdobę, za to dolna część jego krzepkiego ciała została nieco… ogołocona.

Widok ten przyprawił Kamilka o atak histerycznego śmiechu, a kiedy już się uspokoił, zastanawiał się przez moment nad zachowaniem obecnego stanu rzeczy. Stanął w końcu przed niepowtarzalną okazją sprawdzenia, czy Matka Natura obdarzyła jego gościa poczuciem humoru… Tu jednak doszła do głosu empatia i demon z westchnieniem przywrócił wszystkim organom Skorpiona ich właściwe położenie.



Ogniste pukle Fila nasiąkły wilgocią i zwinęły się w zabawne pierścionki. Z błogą miną tarł skórę kokosowym mydłem i spłukiwał gorącą wodą. Spróbował przejrzeć się w wielkim lustrze umieszczonym nad wanną, ale kryształowa tafla zaparowała, więc tylko pomacał się po brzuchu, udach i pośladkach, sprawdzając, czy nic się nie zmieniło wskutek wyjątkowo obfitej wieczerzy. Uspokojony wynikiem oględzin, wygodnie wyciągnął się w wannie. Bąbelki powietrza delikatnie łaskotały nagrzaną skórę, a kojące dźwięki muzyki sprawiały, że długie rzęsy elfa zaczęły opadać. Doprawdy, łazienka Blathie była po prostu fenomenalna…

Rozkoszna senność natychmiast opuściła Fila, kiedy od strony sedesu rozległ się głośny bulgot. Gwałtowny gejzer wyrzucił palisandrową deskę prawie pod sufit, a porcelanowa muszla z ogłuszającym hukiem rozpadła się na drobne kawałki. Elf, wrzeszcząc przeraźliwie, poderwał się na równe nogi, a jego źrenice rozszerzyły się z przerażenia…

_______________________________________________________________________________

1. No, może raczej należałoby użyć słowa „przepływ”, jako że z prywatnego skarbca władcy przepłynęła wówczas do sejfu Rady wysokiej jakości mana… Całkiem sporo tego było…

2. Mógł co prawda niewielkim wysiłkiem zmienić ścigających w żabi skrzek lub kilka dodatkowych cząsteczek H2O, ale Rada Mroku nie byłaby zachwycona takim brakiem opanowania. Oj, nie byłaby!