sobota, 29 czerwca 2013

Zawód pustelnika nie jest łatwy...

Ojciec Celibat ostrożnie odgarnął z okienka pajęczynę, by wpuścić do izdebki nieco światła, po czym uważnie zlustrował wzrokiem siedzącego na kulawym taborecie młodziana. Osądził, że fizjonomia i postura gościa muszą wywierać na dziewkach całkiem przyjemne wrażenie.

- Powiadasz, panie, że postanowiłeś się ożenić – rzekł, gładząc długą szpakowatą brodę. – Jesteś szlachetnie urodzony, bogaty, a do tego młody i krzepki, więc w czym problem?

Młodzieniec zarumienił się i wpatrzył w złożone na podołku duże dłonie. Złośliwy los sprawił, że hrabia Kierpik odziedziczył po mieczu nie tylko imponującą sylwetkę, modre oczy i gęstą blond czuprynę. W spadku dostało mu się również usposobienie ojca, który na polu bitwy przejawiał męstwo i zdecydowanie, zaś w domowych pieleszach odznaczał się kompletnym brakiem asertywności.

Ster rządów dzierżyła tu jego połowica. Hrabina Pokieryna, de domo baronessa von Trefl, budziła w mężu i synu miłość pomieszaną w równych proporcjach z podziwem i lękiem. Całymi godzinami polerowała do połysku mężowską zbroję, starannie cerowała jego kolczugę, a na turniejach dopingowała go spiżowym głosem. Dbała, aby na wyprawy wojenne zabierał ze sobą szkandelę do grzania łoża i skórznie podbite futrem. Z wakacyjnej podróży do Dhing- dhong przywiozła mu wykonany na zamówienie porcelanowy nocnik z przepięknie wymalowanym najcieńszym pędzelkiem herbem i tuzin jedwabnych bokserek w rodowych barwach.

Jednocześnie ta drobna, niewysoka niewiasta traktowała małżonka niczym pacholę niedorosłe do samodzielnego podejmowania decyzji. Strofowała go, beształa i karciła, niekiedy nawet poszturchiwała, a hrabia potulnie godził się na tę tyranię. Starał się spędzać jak najwięcej czasu w zaciszu gabinetu, gdzie poświęcał się ulubionemu zajęciu – porządkowaniu zbioru etykiet z serów pleśniowych.

- W czym problem? – powtórzył gospodarz, któremu było pilno zakończyć wreszcie przyjmowanie stron i zasiąść do popołudniowej porcji korzonków.

- Ach, ojcze! – wybuchnął gość – Nie zdajesz sobie sprawy, jak dziś trudno o łagodne, uległe i ciche dziewczę! Poznałem kilkanaście panien na wydaniu, ale każda z nich najwyraźniej chciałaby dzierżyć męża pod trzewikiem!

- Słuszne spostrzeżenie, panie. A wszystko przez tę…emantycypację! W głowach się niewiastom poprzewracało, ot co! – rzekł Celibat z niesmakiem, a następnie zmarszczył brwi, wydął wargi i podrapał się w czubek nosa, demonstrując głęboki namysł.

- Ha! Mam myśl! Daj sobie spokój ze szlachciankami – weź za żonę prostą chłopkę! Wierz mi, te wiejskie dziewuchy od stuleci nawykły do posłuszeństwa.

- Masz rację, ojcze! Że też sam na to nie wpadłem! – uradowany Kierpik poderwał się ze stołka.

- Poczekaj, to nie wszystko. Po co masz daleko szukać. Jak będziesz wracał do zamku, pojedź na skróty przez łąki. Tuż pod lasem zobaczysz samotną chatę. Mieszka tam wdowa Małgorzata, bardzo przyzwoita kobiecina, z dwiema córkami. Niebrzydkie z nich dzierlatki… – doradził świątobliwy mąż.

Z umiarkowanym oporem przyjął honorarium w postaci dobrze wypchanej sakiewki i starannie zamknął drzwi za młodym arystokratą. Z westchnieniem ulgi sięgnął na półkę po pożółkłą czaszkę, uniósł kość ciemieniową i wydobył ze środka elegancką piersiówkę, otrzymaną kiedyś od wdzięcznego klienta. Z lubością przełknął trunek, otarł wąsy i poprawił plaster mocujący brodę.

Taak… Zawód pustelnika nie jest łatwy… – stwierdził. Wymaga nie tylko wyrzeczeń, ale i zdolności komunikacyjnych, umiejętności logistycznych oraz wykreowania właściwego wizerunku.



Jadąc na przełaj przez błonie, Kierpik zwyczajem wszystkich nieśmiałych osób układał w myślach scenariusz czekającej go rozmowy.

„Witajcie, dobra kobieto!” – powie. Albo nie, lepsze będzie: „Witajcie, matko!” Starowinka od razu rozpozna w nim wielkiego pana (przynajmniej taką miał nadzieję…), pokłoni się do ziemi i zaprosi w spróchniałe progi ubożuchnej chatynki. „Szukam skromnej i uczciwej żony! – powie do niej. „Mam zamiar pojąć za małżonkę jedną z waszych córek!” – oświadczy stanowczo, a wdowa najpierw nie będzie mogła uwierzyć w tak wielkie szczęście, a potem rozrzewni się do łez i padnie mu do nóg z wdzięczności.

- Tra-la-la-lio! Życie jest piękne! – poinformował radośnie mijany właśnie malinowy krzew.

Po chwili z krzaka wyłoniły się dwie głowy w szpiczastych czapeczkach.

- Znów jakiś był u pustelnika na grzybkach… – mruknął gnom.

- Skandal! Powinno się tego zabronić! – sarknęła jego połowica, gniewnie zaciskając wargi.

Tymczasem Kierpik przynaglił konia do szybszego biegu i wkrótce dostrzegł jasne ściany domu, bielejące na tle świerków. Chata była całkiem okazała – z ganeczkiem wspartym na czterech kolumienkach przypominała raczej dworek.

Zeskoczył z siodła, puścił luzem lejce, żeby kasztanek mógł się swobodnie paść, i zapukał w wierzeje. W środku rozległy się drobne kroczki, uchylono podwoje i hrabia ujrzał niewiastę w średnim wieku, odzianą w bladoniebieską suknię i żółtą zapaskę. Samodziałowe płótno opinało kształty, które od razu skojarzyły się młodemu człowiekowi z klepsydrą, używaną przez zamkową kucharkę podczas gotowania jaj na miękko.

- Ależ to młody panicz! Chciałam rzec, młody pan hrabia! – wykrzyknęła wesoło kobieta. – Co też pana sprowadza do naszego skromnego domku?

- Dobr… Pani mnie zna?

- Jeszcze by nie! Przecie moja matula służyła u jaśnie państwa! Do dziś pamiętam, jakem jej pomagała maluśkiego panicza w balijce kąpać! Skąd się pan wziął na tym odludziu?

Kierpikowy scenariusz rozsypał się jak domek z kart.

- Yyy… Powóz… Mostek się załamał… Eee… Pod powozem…- wyjąkał, przestępując z nogi na nogę jak sztubak. – Stangret z lokajem… Naprawiają…

- Och, jaśnie pan miał wypadek! – wdowa z przejęciem przycisnęła dłonie do obfitego, jędrnego biustu. Kąciki jej pełnych ust nieznacznie drgnęły w skrywanym uśmiechu – młodzieniec miał na sobie strój do konnej jazdy, a najbliższy most (solidna konstrukcja z kamienia) znajdował się dwie mile od jej domu. Podobnie jak najbliższa rzeka.

- Proszę wejść, panie hrabio – zaprosiła. – Zaczeka pan, aż skończą, napije się chłodnego kompotu…

Przez szeroką sień powiodła go do widnej, czyściutkiej kuchni, w której królował zastawiony rondlami piec. Spod pokrywek unosiły się tak kuszące zapachy, że Kierpikowi głośno zaburczało w brzuchu.

- Oj, pan pewnie głodny, przecie to już pora na wieczerzę! – domyśliła się Małgorzata. Szybciutko przetarła zapaską stół, rozłożyła na nim wyszywaną w maki serwetę i ani się gość obejrzał, już pałaszował z glinianej michy smakowity żur z białą kiełbasą, przegryzając pajdą razowca. Po zupie pojawiła się krucha pieczeń z tłuczonymi kartoflami i buraczkami, a po niej – drożdżowy placek z wiśniami.

- Jeśli dobrze pomnę, jaśnie panu właśnie na dwudziesty czwarty idzie? – spytała gospodyni, poprawiając gruby warkocz koloru pszenicznych kłosów, spleciony skromnie w koronę.

Przytaknął, delektując się ciastem, które przewyższało smakiem wszystkie znane mu torty.

- O, ja w tych leciech już dawno byłam zamężna i kilkuletnie córeczki piastowałam! A pan hrabia nie myśli jeszcze o ożenku?

Pan hrabia oblał się rumieńcem barwy spożywanych właśnie owoców.

- I czego tu się wstydzić? – uśmiechnęła się wdowa. – Z jaśniepana, za pozwoleniem, chłop jak tur, to i dorodna łania mu potrzebna! Tylko gdzie pan taką znajdzie, kiedy te wasze księżniczki i markizy to jakieś takie blade i chuderlawe… – zafrasowała się.

- Toteż ja wolałbym dziewczynę z ludu! – wypalił młodzieniec, przerażony własną śmiałością. – I pustelnik mnie tutaj wysłał…

- Coś takiego! – ucieszyła się Małgorzata. – Nie dziwota, toć dobry ojczulek wie, że Marcysia i Kundzia właśnie szesnastego roku dobiegają i pora im za mąż!

Znów zakrzątnęła się po kuchni, na stole pojawiły się cynowe kubki i gąsiorek pitnego miodu.

- Zacny trójniaczek! – zachęciła. – Żeby nam się czas nie dłużył, zanim moje dziewczęta skończą żąć!



Poczciwe błękitne oczy Kierpika spoglądały spod równo przyciętej płowej grzywki z taką ufnością i nadzieją, że Blathie opanowała rozdrażnienie. Stłumiła nawet ziewanie. Zawsze to samo. Kolejny niedorajda, którego trzeba prowadzić za rączkę…

- Przejdź do rzeczy! – przynagliła. – Przecież wygląda na to, że wszystko jest na najlepszej drodze.

- Niestety, trafiłem w końcu w ślepy zaułek. I zupełnie nie wiem, co począć!

Najlepiej kilku tęgich synów… – pomyślała wiedźma. I żeby oprócz całej masy mięśniowej po dziadku mieli choć trochę lotności umysłu babuni!

- Kiedy jej córki wróciły z pola, miałem wrażenie, że mi się dwoi w oczach! Zwykle nie pijam nic mocniejszego od kompotu… Ale nie, one naprawdę są identyczne! Wyobrażasz sobie? Dwie śliczne blondyneczki! I obie mi się tak samo podobają! I jak tu wybrać? – desperował Kierpik. – Jeśli mi nic nie doradzisz, to nici z małżeństwa!

Wiedźma zerknęła ukradkiem na rajtuzy, kryjące muskularne lędźwie młodziana.

- Heh… Trudna sytuacja. – zaczęła ostrożnie. – Ale zawsze jest jakieś wyjście. Wiesz, mój dziad służył kiedyś pod pewnym barbarzyńskim wodzem, który miał kilka żon…

Urwała, widząc popłoch na twarzy gościa, po czym spróbowała sobie wyobrazić osobę pokroju hrabiny Pokieryny powieloną w kilku egzemplarzach. Westchnęła ze zniechęceniem.

- Rozumiem, że rezygnujemy z poligamii? Wobec tego… Coby tu… - wzrok Blathie ślizgał się po grzbietach ksiąg i przypadkiem zatrzymał się na zbiorze dramatów.

- Mam! Czytałam o podobnym przypadku! Tak, tego nam trzeba! – uradowała się.

- To znaczy czego?

- Zorganizujesz konkurs z twoja hrabiowską mością w charakterze nagrody głównej, mój chłopcze!

- Ale jak…

- Nie przerywaj! Wyślecie dziewczęta do lasu na maliny – która pierwsza wróci z pełnym dzbanem, będzie z tobą dzieliła tytuł, stół i łoże! I tysiące codziennych problemów ze służbą i konserwacją zamku… – dodała w duchu.

- Doskonale! Los zdecyduje za mnie, więc żadna nie będzie się czuła zlekceważona! Młody szlachcic zerwał się z fotela, gotów natychmiast biec do wdowiej chaty. Bardziej niż kiedykolwiek przypominał niezdarnego szczeniaka jakiejś dużej rasy, tym razem takiego, któremu właśnie po raz pierwszy udało się wysiusiać z podniesioną łapą, zachowując przy tym równowagę.

- Zaczekaj! Usiądź! Skoro już jesteś, to od razu załatwimy sprawę nauk przedmałżeńskich, żebyś mi tu potem nie przybiegł lamentować w noc poślubną… No, więc co chciałbyś wiedzieć o seksie, ale bałeś się zapytać?



Hrabia skończył właśnie pochłaniać drugi kawałek sernika i lepkimi od lukru palcami sięgnął po trzeci. Zawsze, ilekroć był zestresowany, nabierał ochoty na słodycze! Usiłował sobie wytłumaczyć, że nie ma powodu się denerwować – skoro kandydatki niczym się nie różnią, to powinno mu być wszystko jedno, która wróci pierwsza. Ech, tak naprawdę chodziło o to, co będzie POTEM. Po ślubie i weselu. To, o czym opowiadała wczoraj Blathie, brzmiało pociągająco, ale zarazem groźnie…

- Może jaśnie pan zjadłby na odmianę coś konkretnego? Jajecznicę na boczku albo chlebuś ze smalcem? – spokojny, ciepły głos Małgorzaty podziałał na niego kojąco.

- Hmm? Nie, bardzo dziękuję. Coś długo nie wracają – lada chwila słońce zajdzie, a ich nie widać…

- Nic dziwnego. Maliny latoś nie obrodziły. Jak poszły aż na Gnollowe Uroczysko, to przyjdą o świtaniu – wdowa uspokajająco pogłaskała go po plecach – Wypijmy jeszcze po kusztyczku, to dobrze robi na nerwy.



Dostarczono go pod główne wejście. Był wiklinowy. Wielkością dorównywał koszom na bieliznę, a sądząc po zawartości, Kierpik musiał ogołocić wszystkie zamkowe klomby. Jedno z uch ozdobiono ogromną, wściekle pomarańczową kokardą, a do drugiego przyczepiono białą kopertę z hrabiowskim herbem. W środku znajdował się bilecik, na którym ktoś (najwyraźniej będący w stanie euforii) skreślił rozbrykanymi literami następujący tekst:

Kochana Blathie!

Gdyby nie Ty, nie poznalibyśmy się bliżej z Małgosią! I nigdy byśmy się nie dowiedzieli, że jesteśmy sobie przeznaczeni!! Dziękuję Ci z całego serca i zapraszam na nasze wesele!!!

Oddany do grobowej deski

hr. Kierpik

Wiedźma pokiwała głową. Chwyciła kosz za ucho i z wysiłkiem przeciągnęła do salonu. Zgromadzeni wokół stołu goście wytrzeszczyli oczy na widok nowego elementu wystroju wnętrza, a Blathie spojrzała na Skorpiona i powiedziała znacząco:

- NIEKTÓRZY mężczyźni wiedzą, jak okazać szacunek kobiecie

piątek, 28 czerwca 2013

Pożałowania godne istoty

- BUMS!
To tylko ja, Mad. Właśnie padam na twarz i biję czołem przed swoim literackim bóstwem, Sir Pratchettem. Istnieje spore prawdopodobieństwo, że w wyniku tej czołobitności moje klepki ulegną dalszemu poluzowaniu. I maleńka szansa, że wrócą na właściwe miejsce.
 


-BRZDĘK!

Kryształowy kielich zakończył swój krótki lot na kracie kominka, rozbijając się w drobny mak, a wróżka Marla z dezaprobatą pokręciła głową.

- Waszej Książęcej Mości nie przystoi takie zachowanie. Nie jesteś, panie, pacholęciem…

Płonący za kratą ogień rzucał figlarne błyski na ponętną, acz chmurną twarz wysokiego, ciemnowłosego młodzieńca, wyciągniętego na szezlongu. Książę Pawełek nawet nie spojrzał na Marlę. Jego naburmuszona mina dawała do zrozumienia, że nie ma ochoty słuchać pouczeń.

- Nudzę się! – wybuchnął – Nic mnie już nie bawi…

- Faktycznie, na ostatnim turnieju zasnąłeś i trzeba cię było budzić, kiedy przyszło wręczać zwycięzcom trofea…

- Marlo, ileż można uganiać się po puszczy za jednorożcem czy oglądać popisy błaznów!

- Wasza Wysokość, jest na to jedna rada…

- Wiem, wiem! – machnął ręką, jakby odganiał natrętną muchę. - Znowu powiesz, że powinienem się ożenić. Sama wiesz, że to nie jest takie proste…

Wróżka zamilkła. Rzeczywiście, sytuacja nie przedstawiała się różowo. Średnia wieku księżniczek w ościennych państwach oscylowała koło sześćdziesiątki, jeśli wliczyło się do niej nowo narodzoną córeczkę władców Imgr-ohr-onu…

- Panie, możesz przecież pojąć za żonę szlachciankę, którąś z dam dworu! Taka Orianne czy Bibianna – to przecież piękne kobiety.

Usta księcia Pawełka wygięły się w podkówkę.

- Zgadza się! Tylko tak się składa, że wszystkie noce spędzają w jednym łożu.

Wróżka lekko się zarumieniła z zażenowania, z zakłopotaniem potarła czubek zgrabnego noska i obiecała sobie w duchu, że w końcu wymieni szklaną kulę na nowszy model.

- A Havoreth? – zapytała.

- Przecież to krasnoludka! Wyobrażasz ją sobie na ślubnym kobiercu w tym skórzanym stroju nabijanym ćwiekami i z toporem za pasem?!

Marla uruchomiła wewnętrzne oko i wywołała żądaną wizję. Hm… Nie był to budujący widok. Jednocześnie z rozbawieniem przypomniała sobie, jak to książę pewnej nocy zakradł się w niecnych zamiarach do komnaty krasnoludziej piękności i nazajutrz zamkowy kowal długo i mozolnie uwalniał go od żelaznej obręczy na szyi i takichż okowów na nadgarstkach. Zaś medyk Leticus z pewną dozą niedowierzania przyjął wyjaśnienie, że krwawe pręgi na plecach władcy są wynikiem własnoręcznego umartwiania grzesznego ciała w ramach praktyk religijnych…

- To może Sofretu? – spróbowała jeszcze raz wróżka. – Ma taką piękną alabastrową skórę i fiołkowe oczy…

- Żartujesz?! – Pawełek aż się wzdrygnął. – Przecież to wampirzyca! Nie zamierzam przez całą wieczność sypiać w trumnie! I te jej malinki…

Dyskretnie dotknął dwóch bliźniaczych ranek na szyi, w miejscu, gdzie pod skórą delikatnie pulsowała tętnica.

Wróżka ze zniechęceniem wzruszyła ramionami, skubiąc brzeg szafirowej jedwabnej szaty.

- W takim razie zostaje ci tylko odczarować jakąś księżniczkę.

- Miałbym wyruszyć na wędrówkę, odgniatać sobie… ten…no wiesz… w siodle, łykać kurz na gościńcach i psuć żołądek podłym jadłem w przydrożnych karczmach? I jeszcze obcałowywać wszystkie napotkane żaby? O, nie!

- Cóż, takie są zasady, Wasza Wysokość.

Książę gniewnie ściągnął pięknie zarysowane brwi, podniósł się z kanapy i przez weneckie okno wydostał się do ogrodu. Przez chwilę wdychał słodki zapach bzu, po czym skierował się do ptaszarni.

Zafrasowana Marla udała się do swojej komnaty, sięgnęła do szuflady i wydobyła z niej okrągłe lusterko owinięte kawałkiem jedwabiu. Najwyższa pora zasięgnąć porady przyjaciółki – jak mówi stare smocze przysłowie, co sześć głów, to nie trzy!




Ogr raźnie machał miotłą, podnosząc z kamiennej posadzki chmurę kurzu. Mruczał przy tym coś, co mogło budzić u słuchacza odległe skojarzenia z muzyką. Bardzo odległe…

Jego umysł, pogrążony w marzeniach o pewnej zielonoskórej ślicznotce, nie zarejestrował skrzypnięcia drzwi ani szybkich, lekkich kroków. Drgnął, kiedy za jego plecami rozległ się aż za dobrze znajomy głos, w którym miękkość i słodycz w jakiś niepojęty sposób stapiały się w jedno ze śmiertelnym chłodem lodowca.

- Gdzie jest ODKURZACZ, Argh? Co tym razem z nim zrobiłeś? – wyraz twarzy Blathie nie wróżył nic dobrego.

Oblicze ogra przybrało ziemisty odcień, a on sam jakby skurczył się o jeden rozmiar.

- Ja… aa… właśnie…

- Uprzedzam cię, Argh, jeśli jeszcze raz użyjesz do sprzątania mojej latającej miotły, zamienię cię w ślicznego, słodkiego elfa…Takiego z lokami do pasa i rzęsami jak firanki…

To mówiąc, wyrwała mu miotłę, odstawiła ją do kąta i weszła do swojej komnaty. Masywne drewniane drzwi pośpiesznie zatrzasnęły się za nią.

Ogr stał jak biblijny słup soli (wyjątkowo okazały słup soli), zmartwiały z trwogi.




Wciąż jeszcze rozdrażniona, Blathie opadła na krzesło stojące przy toaletce. Z pokaźnych rozmiarów zwierciadła spojrzała na nią para złocistozielonych kocich oczu.

- I co się gapisz? – burknęła do swego odbicia i wzięła do ręki szczotkę.

Magiczne lustro odchrząknęło, chcąc zaznaczyć swoją obecność. W końcu nie sporządzono go tylko do pokazywania nadobnego oblicza właścicielki.

- Jesteś, pani, nie w humorze…

- Łagodnie powiedziane! – parsknęła wiedźma. – I chyba wiesz, dlaczego.

- Z powodu naszego sąsiada, pana Skorpiona?

- Sąsiada?! Raczej intruza! Pyszałkowatego drania, który wszystkich wkoło raczy swoimi samczymi seksistowskimi teoriami. Omotał nawet tego poczciwego księcia Pawełka, który zaczął się domagać, żeby służebna podawała mu śniadania w koronkowej bieliźnie i fartuszku!

No, no… Niezły widok...- skonstatowało w duchu zwierciadło.

- Tak zdeprawował biednego głupca, że zdaniem pani Marli książę gotów popaść w rozpustę i zostać starym kawalerem!

- Pani, Skorpion po prostu jest mężczyzną.

- Właśnie! – prychnęła Blathie, szarpiąc szczotką niesforne ciemne pukle. – Faceci to wybryk natury!

- Bogowie musieli mieć przecież jakiś cel, stwarzając mężczyzn…- ośmieliło się zaoponować lustro.

- Jasne, podobnie jak wtedy, gdy stwarzali pchły i szarańczę… Dość, najwyższa pora zająć się losem księstwa!

Odłożyła szczotkę, wstała i zaczęła nerwowo spacerować po komnacie. We wpadającym przez ostrołukowe okno świetle, przefiltrowanym przez różnokolorowe szybki wyobrażającego chimerę witraża, jej perłowobiała twarz zmieniała barwę. Sztywna spódnica długiej sukni z ciężkiej ciemnozielonej tafty furkotała, kiedy wiedźma zawracała, by podjąć przechadzkę w przeciwnym kierunku.W końcu zatrzymała się, a jej mina wyrażała zdecydowanie.

- Połącz mnie z Darghiem, natychmiast!

- Ależ, pani, chyba nie zamierzasz wchodzić w układy z orkami?! – gdyby zwierciadło posiadało twarz, malowałoby się teraz na niej przerażenie.

- Rzucę czymś w ciebie i zostaną tylko kawałki…

- Siedem lat nieszczęścia jak w banku… – doleciało cicho od strony toaletki, po czym lustro bez zwłoki przystąpiło do nawiązywania łączności.



- ŻYWCEM MNIE NIE WEŹMIECIE!

W powietrzu poszybował spory słój z pomidorami w zalewie. Pocisk ugodził w czoło wielkiego orka, który właśnie usiłował pokonać palisadę. Czerwona pulpa zalała mu ślepia i spłynęła po kwadratowej paszczęce na pokryty czarnymi kudłami tors. Ork wydał chrapliwy okrzyk i zsunął się z ogrodzenia wprost do smrodliwej fosy. Jego pobratymcy na chwilę zamarli ze zgrozy.Woda, nawet tak brudna, była dla nich zdecydowanie wrogim żywiołem.

Skorpion wychylił się przez wykuszowe okno, zaśmiał się tryumfalnie i pokazał im dłoń z palcami ułożonymi w geście zrozumiałym dla wszystkich mieszkańców tej krainy bez względu na rasę, pochodzenie społeczne i poziom intelektualny.

- Chodźcie bliżej, plugawe kozie bobki! – ryknął. – Mam dla was jeszcze powidło śliwkowe i kiszone ogórki!

Biorąc zamach do następnego rzutu, pomyślał ze złością i żalem, że nie powinien teraz walczyć samotnie, bez starych druhów. Cóż, postanowili opuścić nieprzyjazne ziemie i poszukać szczęścia gdzie indziej…

Kolejny urywany wrzask i plusk wody dowiódł, że i tym razem słój dosięgnął celu. Przez chwilę panowała cisza, po czym rozległy się wypowiadane w barbarzyńskim języku komendy, a następnie głuche uderzenia. Wyjrzawszy przez okno, z niepokojem zauważył, że orkowie zmienili taktykę i nie próbują już sforsować palisady. Ogrodzeniem wstrząsały ciosy świadczące o tym, że postanowili obalić je przy pomocy taranu.

Skorpion sięgnął na półkę z przetworami i wznowił bombardowanie, zasadniczo zmieniając technikę rzutów – słoiki, niczym wystrzelone z moździerza, lądowały teraz tuż za palisadą. Z satysfakcją słuchał tępych odgłosów uderzeń i pełnych boleści jęków.

Zatarł ręce i na oślep sięgnął na półkę po amunicję. I wtedy prymitywny, domowej roboty regał przechylił się w jego stronę, a cały rząd słoików z ogórkami zjechał wprost na głowę wojownika…




Blathie zmarszczyła nos i przycisnęła do nozdrzy chusteczkę nasączoną perfumami „Darth Vader”. Zapach orka dało się wyczuć z odległości półtorej mili, a kiedy ork znajdował się na wyciągnięcie ręki, należało bezzwłocznie postarać się o maskę tlenową.

- Umawialiśmy się na dziesięć tysięcy nowych talarów.

- Bragh ups mrth!

- Nie, nie dam więcej! W końcu nie wysililiście się, sam się podłożył.

- Artb svar doo mir!!

- I co z tego, że wpadli do wody? Wytarzają się w szambie i będą jak nowi. A umowa jest umową.

Dargh spojrzał na nią wzrokiem, który mógłby zabić smoka w locie, ale nie kontynuował dyskusji. Podniósł z dzielącego ich stołu opasłą sakiewkę z brzęczącą zawartością, wydał dźwięk pośredni między pomrukiem a charknięciem i opuścił domostwo wiedźmy, odprowadzany do samej bramy przez ostentacyjnie zatykającego nos Argha.



Tymczasem gospodyni stała już u szczytu schodów prowadzących do lochów. Pełne wargi wypowiedziały zaklęcie, po którym jej wiotką postać otoczył ciepły aksamitny płaszcz – temperatura w lochach rzadko podnosiła się powyżej zera.

Po chwili znalazła się na dole i w plątaninie korytarzy odszukała niewielkie pomieszczenie służące do przechowywania kartofli na zimę oraz – od czasu do czasu – osobistych wrogów wiedźmy. Pod oślizgłą od wilgoci ścianą znajdowała się prycza, na której spoczywał nieprzytomny mężczyzna, odziany tylko w skórzane spodnie podkreślające wąskie biodra i płaski brzuch. Na jego szerokiej piersi widniał szkarłatny tatuaż wyobrażający skorpiona ze wzniesionym kolcem jadowym.

Blathie, której niezwykłe oczy bez trudu przenikały zarówno panujące w lochu ciemności, jak i części garderoby, zmierzyła go uważnym spojrzeniem.

Spojrzała raz… Potem jeszcze raz… Na jej twarzy pojawił się wyraz niedowierzania, a potem miłego zaskoczenia.

- Taak… – powiedziała wolniutko – Chyba jednak bogowie mieli dobry pomysł, stwarzając mężczyznę… Teraz tylko muszę go szybko postawić… na nogi… Niech się tylko uporam ze sprawami księstwa.



Książę z przyjemnością przyglądał się ptakom, które czyściły piórka, pożywiały się ziarnem, przekomarzały. Podziwiał pełne gracji sylwetki łabędzi i barwne upierzenie mandarynek. Przez chwilę obserwował zaloty żurawia, który z szeroko rozpostartymi skrzydłami tańczył na wyprostowanych nogach wokół samiczki.

Takiemu to dobrze! – pomyślał z zazdrością. - Pomacha skrzydłami i gotowe…

W końcu wypatrzył w ptasim stadku swoją ulubienicę – gąskę Balbinkę o smukłej szyi i śnieżnobiałych piórkach. Łagodna i cicha, zawsze stroniła od swych gęgających głośno pobratymców i nigdy nie włączała się do walki o okruchy.

Delikatnie wziął ją na ręce.

- Och, Balbinko, żebyś ty wiedziała, jaki jestem samotny… – w oczach Pawełka zabłysły łzy i niczym szklane kulki stoczyły się po policzkach.

Gąska pieszczotliwie otarła się łebkiem o jego podbródek, pokryty seksownym trzydniowym zarostem. Rozczulony, przygarnął ptaka i pocałował w dzióbek.

- BŁYSK! HUK!

Oszołomiony książę zorientował się, że zamiast białej gąski trzyma w ramionach niewielką, acz wielce powabną osóbkę płci żeńskiej… Dreszcz przebiegł mu wzdłuż kręgosłupa i ulokował się ostatecznie gdzieś w niżej położonych rejonach ciała. Objął kibić dziewczęcia i mocno przywarł wargami do jej ust…




W oddalonym o kilkanaście mil mrocznym kamiennym domostwie Blathie z satysfakcją obserwowała rozwój wydarzeń w magicznym zwierciadle.

- Argh…

- Tak, pani? – zwalisty ogr w stroju kamerdynera spojrzał wyczekująco.

- Nie uważasz, że mężczyźni to pożałowania godne istoty? Co oni by zrobili bez naszej pomocy…

Ogr przytaknął, a kiedy się odwróciła, przewrócił oczyma i westchnął ciężko.