sobota, 29 czerwca 2013

Zawód pustelnika nie jest łatwy...

Ojciec Celibat ostrożnie odgarnął z okienka pajęczynę, by wpuścić do izdebki nieco światła, po czym uważnie zlustrował wzrokiem siedzącego na kulawym taborecie młodziana. Osądził, że fizjonomia i postura gościa muszą wywierać na dziewkach całkiem przyjemne wrażenie.

- Powiadasz, panie, że postanowiłeś się ożenić – rzekł, gładząc długą szpakowatą brodę. – Jesteś szlachetnie urodzony, bogaty, a do tego młody i krzepki, więc w czym problem?

Młodzieniec zarumienił się i wpatrzył w złożone na podołku duże dłonie. Złośliwy los sprawił, że hrabia Kierpik odziedziczył po mieczu nie tylko imponującą sylwetkę, modre oczy i gęstą blond czuprynę. W spadku dostało mu się również usposobienie ojca, który na polu bitwy przejawiał męstwo i zdecydowanie, zaś w domowych pieleszach odznaczał się kompletnym brakiem asertywności.

Ster rządów dzierżyła tu jego połowica. Hrabina Pokieryna, de domo baronessa von Trefl, budziła w mężu i synu miłość pomieszaną w równych proporcjach z podziwem i lękiem. Całymi godzinami polerowała do połysku mężowską zbroję, starannie cerowała jego kolczugę, a na turniejach dopingowała go spiżowym głosem. Dbała, aby na wyprawy wojenne zabierał ze sobą szkandelę do grzania łoża i skórznie podbite futrem. Z wakacyjnej podróży do Dhing- dhong przywiozła mu wykonany na zamówienie porcelanowy nocnik z przepięknie wymalowanym najcieńszym pędzelkiem herbem i tuzin jedwabnych bokserek w rodowych barwach.

Jednocześnie ta drobna, niewysoka niewiasta traktowała małżonka niczym pacholę niedorosłe do samodzielnego podejmowania decyzji. Strofowała go, beształa i karciła, niekiedy nawet poszturchiwała, a hrabia potulnie godził się na tę tyranię. Starał się spędzać jak najwięcej czasu w zaciszu gabinetu, gdzie poświęcał się ulubionemu zajęciu – porządkowaniu zbioru etykiet z serów pleśniowych.

- W czym problem? – powtórzył gospodarz, któremu było pilno zakończyć wreszcie przyjmowanie stron i zasiąść do popołudniowej porcji korzonków.

- Ach, ojcze! – wybuchnął gość – Nie zdajesz sobie sprawy, jak dziś trudno o łagodne, uległe i ciche dziewczę! Poznałem kilkanaście panien na wydaniu, ale każda z nich najwyraźniej chciałaby dzierżyć męża pod trzewikiem!

- Słuszne spostrzeżenie, panie. A wszystko przez tę…emantycypację! W głowach się niewiastom poprzewracało, ot co! – rzekł Celibat z niesmakiem, a następnie zmarszczył brwi, wydął wargi i podrapał się w czubek nosa, demonstrując głęboki namysł.

- Ha! Mam myśl! Daj sobie spokój ze szlachciankami – weź za żonę prostą chłopkę! Wierz mi, te wiejskie dziewuchy od stuleci nawykły do posłuszeństwa.

- Masz rację, ojcze! Że też sam na to nie wpadłem! – uradowany Kierpik poderwał się ze stołka.

- Poczekaj, to nie wszystko. Po co masz daleko szukać. Jak będziesz wracał do zamku, pojedź na skróty przez łąki. Tuż pod lasem zobaczysz samotną chatę. Mieszka tam wdowa Małgorzata, bardzo przyzwoita kobiecina, z dwiema córkami. Niebrzydkie z nich dzierlatki… – doradził świątobliwy mąż.

Z umiarkowanym oporem przyjął honorarium w postaci dobrze wypchanej sakiewki i starannie zamknął drzwi za młodym arystokratą. Z westchnieniem ulgi sięgnął na półkę po pożółkłą czaszkę, uniósł kość ciemieniową i wydobył ze środka elegancką piersiówkę, otrzymaną kiedyś od wdzięcznego klienta. Z lubością przełknął trunek, otarł wąsy i poprawił plaster mocujący brodę.

Taak… Zawód pustelnika nie jest łatwy… – stwierdził. Wymaga nie tylko wyrzeczeń, ale i zdolności komunikacyjnych, umiejętności logistycznych oraz wykreowania właściwego wizerunku.



Jadąc na przełaj przez błonie, Kierpik zwyczajem wszystkich nieśmiałych osób układał w myślach scenariusz czekającej go rozmowy.

„Witajcie, dobra kobieto!” – powie. Albo nie, lepsze będzie: „Witajcie, matko!” Starowinka od razu rozpozna w nim wielkiego pana (przynajmniej taką miał nadzieję…), pokłoni się do ziemi i zaprosi w spróchniałe progi ubożuchnej chatynki. „Szukam skromnej i uczciwej żony! – powie do niej. „Mam zamiar pojąć za małżonkę jedną z waszych córek!” – oświadczy stanowczo, a wdowa najpierw nie będzie mogła uwierzyć w tak wielkie szczęście, a potem rozrzewni się do łez i padnie mu do nóg z wdzięczności.

- Tra-la-la-lio! Życie jest piękne! – poinformował radośnie mijany właśnie malinowy krzew.

Po chwili z krzaka wyłoniły się dwie głowy w szpiczastych czapeczkach.

- Znów jakiś był u pustelnika na grzybkach… – mruknął gnom.

- Skandal! Powinno się tego zabronić! – sarknęła jego połowica, gniewnie zaciskając wargi.

Tymczasem Kierpik przynaglił konia do szybszego biegu i wkrótce dostrzegł jasne ściany domu, bielejące na tle świerków. Chata była całkiem okazała – z ganeczkiem wspartym na czterech kolumienkach przypominała raczej dworek.

Zeskoczył z siodła, puścił luzem lejce, żeby kasztanek mógł się swobodnie paść, i zapukał w wierzeje. W środku rozległy się drobne kroczki, uchylono podwoje i hrabia ujrzał niewiastę w średnim wieku, odzianą w bladoniebieską suknię i żółtą zapaskę. Samodziałowe płótno opinało kształty, które od razu skojarzyły się młodemu człowiekowi z klepsydrą, używaną przez zamkową kucharkę podczas gotowania jaj na miękko.

- Ależ to młody panicz! Chciałam rzec, młody pan hrabia! – wykrzyknęła wesoło kobieta. – Co też pana sprowadza do naszego skromnego domku?

- Dobr… Pani mnie zna?

- Jeszcze by nie! Przecie moja matula służyła u jaśnie państwa! Do dziś pamiętam, jakem jej pomagała maluśkiego panicza w balijce kąpać! Skąd się pan wziął na tym odludziu?

Kierpikowy scenariusz rozsypał się jak domek z kart.

- Yyy… Powóz… Mostek się załamał… Eee… Pod powozem…- wyjąkał, przestępując z nogi na nogę jak sztubak. – Stangret z lokajem… Naprawiają…

- Och, jaśnie pan miał wypadek! – wdowa z przejęciem przycisnęła dłonie do obfitego, jędrnego biustu. Kąciki jej pełnych ust nieznacznie drgnęły w skrywanym uśmiechu – młodzieniec miał na sobie strój do konnej jazdy, a najbliższy most (solidna konstrukcja z kamienia) znajdował się dwie mile od jej domu. Podobnie jak najbliższa rzeka.

- Proszę wejść, panie hrabio – zaprosiła. – Zaczeka pan, aż skończą, napije się chłodnego kompotu…

Przez szeroką sień powiodła go do widnej, czyściutkiej kuchni, w której królował zastawiony rondlami piec. Spod pokrywek unosiły się tak kuszące zapachy, że Kierpikowi głośno zaburczało w brzuchu.

- Oj, pan pewnie głodny, przecie to już pora na wieczerzę! – domyśliła się Małgorzata. Szybciutko przetarła zapaską stół, rozłożyła na nim wyszywaną w maki serwetę i ani się gość obejrzał, już pałaszował z glinianej michy smakowity żur z białą kiełbasą, przegryzając pajdą razowca. Po zupie pojawiła się krucha pieczeń z tłuczonymi kartoflami i buraczkami, a po niej – drożdżowy placek z wiśniami.

- Jeśli dobrze pomnę, jaśnie panu właśnie na dwudziesty czwarty idzie? – spytała gospodyni, poprawiając gruby warkocz koloru pszenicznych kłosów, spleciony skromnie w koronę.

Przytaknął, delektując się ciastem, które przewyższało smakiem wszystkie znane mu torty.

- O, ja w tych leciech już dawno byłam zamężna i kilkuletnie córeczki piastowałam! A pan hrabia nie myśli jeszcze o ożenku?

Pan hrabia oblał się rumieńcem barwy spożywanych właśnie owoców.

- I czego tu się wstydzić? – uśmiechnęła się wdowa. – Z jaśniepana, za pozwoleniem, chłop jak tur, to i dorodna łania mu potrzebna! Tylko gdzie pan taką znajdzie, kiedy te wasze księżniczki i markizy to jakieś takie blade i chuderlawe… – zafrasowała się.

- Toteż ja wolałbym dziewczynę z ludu! – wypalił młodzieniec, przerażony własną śmiałością. – I pustelnik mnie tutaj wysłał…

- Coś takiego! – ucieszyła się Małgorzata. – Nie dziwota, toć dobry ojczulek wie, że Marcysia i Kundzia właśnie szesnastego roku dobiegają i pora im za mąż!

Znów zakrzątnęła się po kuchni, na stole pojawiły się cynowe kubki i gąsiorek pitnego miodu.

- Zacny trójniaczek! – zachęciła. – Żeby nam się czas nie dłużył, zanim moje dziewczęta skończą żąć!



Poczciwe błękitne oczy Kierpika spoglądały spod równo przyciętej płowej grzywki z taką ufnością i nadzieją, że Blathie opanowała rozdrażnienie. Stłumiła nawet ziewanie. Zawsze to samo. Kolejny niedorajda, którego trzeba prowadzić za rączkę…

- Przejdź do rzeczy! – przynagliła. – Przecież wygląda na to, że wszystko jest na najlepszej drodze.

- Niestety, trafiłem w końcu w ślepy zaułek. I zupełnie nie wiem, co począć!

Najlepiej kilku tęgich synów… – pomyślała wiedźma. I żeby oprócz całej masy mięśniowej po dziadku mieli choć trochę lotności umysłu babuni!

- Kiedy jej córki wróciły z pola, miałem wrażenie, że mi się dwoi w oczach! Zwykle nie pijam nic mocniejszego od kompotu… Ale nie, one naprawdę są identyczne! Wyobrażasz sobie? Dwie śliczne blondyneczki! I obie mi się tak samo podobają! I jak tu wybrać? – desperował Kierpik. – Jeśli mi nic nie doradzisz, to nici z małżeństwa!

Wiedźma zerknęła ukradkiem na rajtuzy, kryjące muskularne lędźwie młodziana.

- Heh… Trudna sytuacja. – zaczęła ostrożnie. – Ale zawsze jest jakieś wyjście. Wiesz, mój dziad służył kiedyś pod pewnym barbarzyńskim wodzem, który miał kilka żon…

Urwała, widząc popłoch na twarzy gościa, po czym spróbowała sobie wyobrazić osobę pokroju hrabiny Pokieryny powieloną w kilku egzemplarzach. Westchnęła ze zniechęceniem.

- Rozumiem, że rezygnujemy z poligamii? Wobec tego… Coby tu… - wzrok Blathie ślizgał się po grzbietach ksiąg i przypadkiem zatrzymał się na zbiorze dramatów.

- Mam! Czytałam o podobnym przypadku! Tak, tego nam trzeba! – uradowała się.

- To znaczy czego?

- Zorganizujesz konkurs z twoja hrabiowską mością w charakterze nagrody głównej, mój chłopcze!

- Ale jak…

- Nie przerywaj! Wyślecie dziewczęta do lasu na maliny – która pierwsza wróci z pełnym dzbanem, będzie z tobą dzieliła tytuł, stół i łoże! I tysiące codziennych problemów ze służbą i konserwacją zamku… – dodała w duchu.

- Doskonale! Los zdecyduje za mnie, więc żadna nie będzie się czuła zlekceważona! Młody szlachcic zerwał się z fotela, gotów natychmiast biec do wdowiej chaty. Bardziej niż kiedykolwiek przypominał niezdarnego szczeniaka jakiejś dużej rasy, tym razem takiego, któremu właśnie po raz pierwszy udało się wysiusiać z podniesioną łapą, zachowując przy tym równowagę.

- Zaczekaj! Usiądź! Skoro już jesteś, to od razu załatwimy sprawę nauk przedmałżeńskich, żebyś mi tu potem nie przybiegł lamentować w noc poślubną… No, więc co chciałbyś wiedzieć o seksie, ale bałeś się zapytać?



Hrabia skończył właśnie pochłaniać drugi kawałek sernika i lepkimi od lukru palcami sięgnął po trzeci. Zawsze, ilekroć był zestresowany, nabierał ochoty na słodycze! Usiłował sobie wytłumaczyć, że nie ma powodu się denerwować – skoro kandydatki niczym się nie różnią, to powinno mu być wszystko jedno, która wróci pierwsza. Ech, tak naprawdę chodziło o to, co będzie POTEM. Po ślubie i weselu. To, o czym opowiadała wczoraj Blathie, brzmiało pociągająco, ale zarazem groźnie…

- Może jaśnie pan zjadłby na odmianę coś konkretnego? Jajecznicę na boczku albo chlebuś ze smalcem? – spokojny, ciepły głos Małgorzaty podziałał na niego kojąco.

- Hmm? Nie, bardzo dziękuję. Coś długo nie wracają – lada chwila słońce zajdzie, a ich nie widać…

- Nic dziwnego. Maliny latoś nie obrodziły. Jak poszły aż na Gnollowe Uroczysko, to przyjdą o świtaniu – wdowa uspokajająco pogłaskała go po plecach – Wypijmy jeszcze po kusztyczku, to dobrze robi na nerwy.



Dostarczono go pod główne wejście. Był wiklinowy. Wielkością dorównywał koszom na bieliznę, a sądząc po zawartości, Kierpik musiał ogołocić wszystkie zamkowe klomby. Jedno z uch ozdobiono ogromną, wściekle pomarańczową kokardą, a do drugiego przyczepiono białą kopertę z hrabiowskim herbem. W środku znajdował się bilecik, na którym ktoś (najwyraźniej będący w stanie euforii) skreślił rozbrykanymi literami następujący tekst:

Kochana Blathie!

Gdyby nie Ty, nie poznalibyśmy się bliżej z Małgosią! I nigdy byśmy się nie dowiedzieli, że jesteśmy sobie przeznaczeni!! Dziękuję Ci z całego serca i zapraszam na nasze wesele!!!

Oddany do grobowej deski

hr. Kierpik

Wiedźma pokiwała głową. Chwyciła kosz za ucho i z wysiłkiem przeciągnęła do salonu. Zgromadzeni wokół stołu goście wytrzeszczyli oczy na widok nowego elementu wystroju wnętrza, a Blathie spojrzała na Skorpiona i powiedziała znacząco:

- NIEKTÓRZY mężczyźni wiedzą, jak okazać szacunek kobiecie

3 komentarze:

  1. Blathie to musi być jakaś krewna babuni Jagódki! Jakem Zgred!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha, tylko że Blathie nie musi używać zaklęcia "piękna-i-młoda", bo ma w drzewie genealogicznym nieumarłych:> I chwała Matce Naturze, bo nie zniosłaby kapki na nosie...

      Usuń