piątek, 28 czerwca 2013

Pożałowania godne istoty

- BUMS!
To tylko ja, Mad. Właśnie padam na twarz i biję czołem przed swoim literackim bóstwem, Sir Pratchettem. Istnieje spore prawdopodobieństwo, że w wyniku tej czołobitności moje klepki ulegną dalszemu poluzowaniu. I maleńka szansa, że wrócą na właściwe miejsce.
 


-BRZDĘK!

Kryształowy kielich zakończył swój krótki lot na kracie kominka, rozbijając się w drobny mak, a wróżka Marla z dezaprobatą pokręciła głową.

- Waszej Książęcej Mości nie przystoi takie zachowanie. Nie jesteś, panie, pacholęciem…

Płonący za kratą ogień rzucał figlarne błyski na ponętną, acz chmurną twarz wysokiego, ciemnowłosego młodzieńca, wyciągniętego na szezlongu. Książę Pawełek nawet nie spojrzał na Marlę. Jego naburmuszona mina dawała do zrozumienia, że nie ma ochoty słuchać pouczeń.

- Nudzę się! – wybuchnął – Nic mnie już nie bawi…

- Faktycznie, na ostatnim turnieju zasnąłeś i trzeba cię było budzić, kiedy przyszło wręczać zwycięzcom trofea…

- Marlo, ileż można uganiać się po puszczy za jednorożcem czy oglądać popisy błaznów!

- Wasza Wysokość, jest na to jedna rada…

- Wiem, wiem! – machnął ręką, jakby odganiał natrętną muchę. - Znowu powiesz, że powinienem się ożenić. Sama wiesz, że to nie jest takie proste…

Wróżka zamilkła. Rzeczywiście, sytuacja nie przedstawiała się różowo. Średnia wieku księżniczek w ościennych państwach oscylowała koło sześćdziesiątki, jeśli wliczyło się do niej nowo narodzoną córeczkę władców Imgr-ohr-onu…

- Panie, możesz przecież pojąć za żonę szlachciankę, którąś z dam dworu! Taka Orianne czy Bibianna – to przecież piękne kobiety.

Usta księcia Pawełka wygięły się w podkówkę.

- Zgadza się! Tylko tak się składa, że wszystkie noce spędzają w jednym łożu.

Wróżka lekko się zarumieniła z zażenowania, z zakłopotaniem potarła czubek zgrabnego noska i obiecała sobie w duchu, że w końcu wymieni szklaną kulę na nowszy model.

- A Havoreth? – zapytała.

- Przecież to krasnoludka! Wyobrażasz ją sobie na ślubnym kobiercu w tym skórzanym stroju nabijanym ćwiekami i z toporem za pasem?!

Marla uruchomiła wewnętrzne oko i wywołała żądaną wizję. Hm… Nie był to budujący widok. Jednocześnie z rozbawieniem przypomniała sobie, jak to książę pewnej nocy zakradł się w niecnych zamiarach do komnaty krasnoludziej piękności i nazajutrz zamkowy kowal długo i mozolnie uwalniał go od żelaznej obręczy na szyi i takichż okowów na nadgarstkach. Zaś medyk Leticus z pewną dozą niedowierzania przyjął wyjaśnienie, że krwawe pręgi na plecach władcy są wynikiem własnoręcznego umartwiania grzesznego ciała w ramach praktyk religijnych…

- To może Sofretu? – spróbowała jeszcze raz wróżka. – Ma taką piękną alabastrową skórę i fiołkowe oczy…

- Żartujesz?! – Pawełek aż się wzdrygnął. – Przecież to wampirzyca! Nie zamierzam przez całą wieczność sypiać w trumnie! I te jej malinki…

Dyskretnie dotknął dwóch bliźniaczych ranek na szyi, w miejscu, gdzie pod skórą delikatnie pulsowała tętnica.

Wróżka ze zniechęceniem wzruszyła ramionami, skubiąc brzeg szafirowej jedwabnej szaty.

- W takim razie zostaje ci tylko odczarować jakąś księżniczkę.

- Miałbym wyruszyć na wędrówkę, odgniatać sobie… ten…no wiesz… w siodle, łykać kurz na gościńcach i psuć żołądek podłym jadłem w przydrożnych karczmach? I jeszcze obcałowywać wszystkie napotkane żaby? O, nie!

- Cóż, takie są zasady, Wasza Wysokość.

Książę gniewnie ściągnął pięknie zarysowane brwi, podniósł się z kanapy i przez weneckie okno wydostał się do ogrodu. Przez chwilę wdychał słodki zapach bzu, po czym skierował się do ptaszarni.

Zafrasowana Marla udała się do swojej komnaty, sięgnęła do szuflady i wydobyła z niej okrągłe lusterko owinięte kawałkiem jedwabiu. Najwyższa pora zasięgnąć porady przyjaciółki – jak mówi stare smocze przysłowie, co sześć głów, to nie trzy!




Ogr raźnie machał miotłą, podnosząc z kamiennej posadzki chmurę kurzu. Mruczał przy tym coś, co mogło budzić u słuchacza odległe skojarzenia z muzyką. Bardzo odległe…

Jego umysł, pogrążony w marzeniach o pewnej zielonoskórej ślicznotce, nie zarejestrował skrzypnięcia drzwi ani szybkich, lekkich kroków. Drgnął, kiedy za jego plecami rozległ się aż za dobrze znajomy głos, w którym miękkość i słodycz w jakiś niepojęty sposób stapiały się w jedno ze śmiertelnym chłodem lodowca.

- Gdzie jest ODKURZACZ, Argh? Co tym razem z nim zrobiłeś? – wyraz twarzy Blathie nie wróżył nic dobrego.

Oblicze ogra przybrało ziemisty odcień, a on sam jakby skurczył się o jeden rozmiar.

- Ja… aa… właśnie…

- Uprzedzam cię, Argh, jeśli jeszcze raz użyjesz do sprzątania mojej latającej miotły, zamienię cię w ślicznego, słodkiego elfa…Takiego z lokami do pasa i rzęsami jak firanki…

To mówiąc, wyrwała mu miotłę, odstawiła ją do kąta i weszła do swojej komnaty. Masywne drewniane drzwi pośpiesznie zatrzasnęły się za nią.

Ogr stał jak biblijny słup soli (wyjątkowo okazały słup soli), zmartwiały z trwogi.




Wciąż jeszcze rozdrażniona, Blathie opadła na krzesło stojące przy toaletce. Z pokaźnych rozmiarów zwierciadła spojrzała na nią para złocistozielonych kocich oczu.

- I co się gapisz? – burknęła do swego odbicia i wzięła do ręki szczotkę.

Magiczne lustro odchrząknęło, chcąc zaznaczyć swoją obecność. W końcu nie sporządzono go tylko do pokazywania nadobnego oblicza właścicielki.

- Jesteś, pani, nie w humorze…

- Łagodnie powiedziane! – parsknęła wiedźma. – I chyba wiesz, dlaczego.

- Z powodu naszego sąsiada, pana Skorpiona?

- Sąsiada?! Raczej intruza! Pyszałkowatego drania, który wszystkich wkoło raczy swoimi samczymi seksistowskimi teoriami. Omotał nawet tego poczciwego księcia Pawełka, który zaczął się domagać, żeby służebna podawała mu śniadania w koronkowej bieliźnie i fartuszku!

No, no… Niezły widok...- skonstatowało w duchu zwierciadło.

- Tak zdeprawował biednego głupca, że zdaniem pani Marli książę gotów popaść w rozpustę i zostać starym kawalerem!

- Pani, Skorpion po prostu jest mężczyzną.

- Właśnie! – prychnęła Blathie, szarpiąc szczotką niesforne ciemne pukle. – Faceci to wybryk natury!

- Bogowie musieli mieć przecież jakiś cel, stwarzając mężczyzn…- ośmieliło się zaoponować lustro.

- Jasne, podobnie jak wtedy, gdy stwarzali pchły i szarańczę… Dość, najwyższa pora zająć się losem księstwa!

Odłożyła szczotkę, wstała i zaczęła nerwowo spacerować po komnacie. We wpadającym przez ostrołukowe okno świetle, przefiltrowanym przez różnokolorowe szybki wyobrażającego chimerę witraża, jej perłowobiała twarz zmieniała barwę. Sztywna spódnica długiej sukni z ciężkiej ciemnozielonej tafty furkotała, kiedy wiedźma zawracała, by podjąć przechadzkę w przeciwnym kierunku.W końcu zatrzymała się, a jej mina wyrażała zdecydowanie.

- Połącz mnie z Darghiem, natychmiast!

- Ależ, pani, chyba nie zamierzasz wchodzić w układy z orkami?! – gdyby zwierciadło posiadało twarz, malowałoby się teraz na niej przerażenie.

- Rzucę czymś w ciebie i zostaną tylko kawałki…

- Siedem lat nieszczęścia jak w banku… – doleciało cicho od strony toaletki, po czym lustro bez zwłoki przystąpiło do nawiązywania łączności.



- ŻYWCEM MNIE NIE WEŹMIECIE!

W powietrzu poszybował spory słój z pomidorami w zalewie. Pocisk ugodził w czoło wielkiego orka, który właśnie usiłował pokonać palisadę. Czerwona pulpa zalała mu ślepia i spłynęła po kwadratowej paszczęce na pokryty czarnymi kudłami tors. Ork wydał chrapliwy okrzyk i zsunął się z ogrodzenia wprost do smrodliwej fosy. Jego pobratymcy na chwilę zamarli ze zgrozy.Woda, nawet tak brudna, była dla nich zdecydowanie wrogim żywiołem.

Skorpion wychylił się przez wykuszowe okno, zaśmiał się tryumfalnie i pokazał im dłoń z palcami ułożonymi w geście zrozumiałym dla wszystkich mieszkańców tej krainy bez względu na rasę, pochodzenie społeczne i poziom intelektualny.

- Chodźcie bliżej, plugawe kozie bobki! – ryknął. – Mam dla was jeszcze powidło śliwkowe i kiszone ogórki!

Biorąc zamach do następnego rzutu, pomyślał ze złością i żalem, że nie powinien teraz walczyć samotnie, bez starych druhów. Cóż, postanowili opuścić nieprzyjazne ziemie i poszukać szczęścia gdzie indziej…

Kolejny urywany wrzask i plusk wody dowiódł, że i tym razem słój dosięgnął celu. Przez chwilę panowała cisza, po czym rozległy się wypowiadane w barbarzyńskim języku komendy, a następnie głuche uderzenia. Wyjrzawszy przez okno, z niepokojem zauważył, że orkowie zmienili taktykę i nie próbują już sforsować palisady. Ogrodzeniem wstrząsały ciosy świadczące o tym, że postanowili obalić je przy pomocy taranu.

Skorpion sięgnął na półkę z przetworami i wznowił bombardowanie, zasadniczo zmieniając technikę rzutów – słoiki, niczym wystrzelone z moździerza, lądowały teraz tuż za palisadą. Z satysfakcją słuchał tępych odgłosów uderzeń i pełnych boleści jęków.

Zatarł ręce i na oślep sięgnął na półkę po amunicję. I wtedy prymitywny, domowej roboty regał przechylił się w jego stronę, a cały rząd słoików z ogórkami zjechał wprost na głowę wojownika…




Blathie zmarszczyła nos i przycisnęła do nozdrzy chusteczkę nasączoną perfumami „Darth Vader”. Zapach orka dało się wyczuć z odległości półtorej mili, a kiedy ork znajdował się na wyciągnięcie ręki, należało bezzwłocznie postarać się o maskę tlenową.

- Umawialiśmy się na dziesięć tysięcy nowych talarów.

- Bragh ups mrth!

- Nie, nie dam więcej! W końcu nie wysililiście się, sam się podłożył.

- Artb svar doo mir!!

- I co z tego, że wpadli do wody? Wytarzają się w szambie i będą jak nowi. A umowa jest umową.

Dargh spojrzał na nią wzrokiem, który mógłby zabić smoka w locie, ale nie kontynuował dyskusji. Podniósł z dzielącego ich stołu opasłą sakiewkę z brzęczącą zawartością, wydał dźwięk pośredni między pomrukiem a charknięciem i opuścił domostwo wiedźmy, odprowadzany do samej bramy przez ostentacyjnie zatykającego nos Argha.



Tymczasem gospodyni stała już u szczytu schodów prowadzących do lochów. Pełne wargi wypowiedziały zaklęcie, po którym jej wiotką postać otoczył ciepły aksamitny płaszcz – temperatura w lochach rzadko podnosiła się powyżej zera.

Po chwili znalazła się na dole i w plątaninie korytarzy odszukała niewielkie pomieszczenie służące do przechowywania kartofli na zimę oraz – od czasu do czasu – osobistych wrogów wiedźmy. Pod oślizgłą od wilgoci ścianą znajdowała się prycza, na której spoczywał nieprzytomny mężczyzna, odziany tylko w skórzane spodnie podkreślające wąskie biodra i płaski brzuch. Na jego szerokiej piersi widniał szkarłatny tatuaż wyobrażający skorpiona ze wzniesionym kolcem jadowym.

Blathie, której niezwykłe oczy bez trudu przenikały zarówno panujące w lochu ciemności, jak i części garderoby, zmierzyła go uważnym spojrzeniem.

Spojrzała raz… Potem jeszcze raz… Na jej twarzy pojawił się wyraz niedowierzania, a potem miłego zaskoczenia.

- Taak… – powiedziała wolniutko – Chyba jednak bogowie mieli dobry pomysł, stwarzając mężczyznę… Teraz tylko muszę go szybko postawić… na nogi… Niech się tylko uporam ze sprawami księstwa.



Książę z przyjemnością przyglądał się ptakom, które czyściły piórka, pożywiały się ziarnem, przekomarzały. Podziwiał pełne gracji sylwetki łabędzi i barwne upierzenie mandarynek. Przez chwilę obserwował zaloty żurawia, który z szeroko rozpostartymi skrzydłami tańczył na wyprostowanych nogach wokół samiczki.

Takiemu to dobrze! – pomyślał z zazdrością. - Pomacha skrzydłami i gotowe…

W końcu wypatrzył w ptasim stadku swoją ulubienicę – gąskę Balbinkę o smukłej szyi i śnieżnobiałych piórkach. Łagodna i cicha, zawsze stroniła od swych gęgających głośno pobratymców i nigdy nie włączała się do walki o okruchy.

Delikatnie wziął ją na ręce.

- Och, Balbinko, żebyś ty wiedziała, jaki jestem samotny… – w oczach Pawełka zabłysły łzy i niczym szklane kulki stoczyły się po policzkach.

Gąska pieszczotliwie otarła się łebkiem o jego podbródek, pokryty seksownym trzydniowym zarostem. Rozczulony, przygarnął ptaka i pocałował w dzióbek.

- BŁYSK! HUK!

Oszołomiony książę zorientował się, że zamiast białej gąski trzyma w ramionach niewielką, acz wielce powabną osóbkę płci żeńskiej… Dreszcz przebiegł mu wzdłuż kręgosłupa i ulokował się ostatecznie gdzieś w niżej położonych rejonach ciała. Objął kibić dziewczęcia i mocno przywarł wargami do jej ust…




W oddalonym o kilkanaście mil mrocznym kamiennym domostwie Blathie z satysfakcją obserwowała rozwój wydarzeń w magicznym zwierciadle.

- Argh…

- Tak, pani? – zwalisty ogr w stroju kamerdynera spojrzał wyczekująco.

- Nie uważasz, że mężczyźni to pożałowania godne istoty? Co oni by zrobili bez naszej pomocy…

Ogr przytaknął, a kiedy się odwróciła, przewrócił oczyma i westchnął ciężko.

4 komentarze:

  1. Książę Pawełek i gąska Balbinka :D
    Czytamy dalej...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bohaterowie kilku pierwszych rozdziałów dostali forumowe nicki moich znajomych, nad którymi(znajomymi, nie nickami)postanowiłam się trochę popastwić. A potem postaci przybywało, przybywało... i przybywało:)

      Usuń
  2. Ciekawa jestem, kto z młodziaków wie, kim była gąska Balbinka!
    Ksieciorek mi się podoba - wie co w życiu dobre i nie rozdrabnia się na romantyczne duperele. A o tym, że krasnoludy to wyjątkowo namiętne i perwersyjne stworzenia to wiedziałam - bo wszystkie "kurduple" które znam właśnie takie są :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak twierdzisz? To może pora napisać nową wersję "Pieśni o Nibelungach"? Hardcorową;))

    OdpowiedzUsuń