środa, 2 lipca 2014

Baśnie i waśnie

- Dwanaście beczułek, farba do przemalowania waszego wozu, wypożyczenie osłów od młynarza, a do tego sztuczna broda i dwa komplety moich najlepszych zasłon… – wyliczała Blathie. – Nie wypłacicie mi się, moi drodzy!

- Jesteśmy ci dozgonnie wdzięczni! – zapewniła Rida. Zazwyczaj nieskora do uzewnętrzniania siostrzanych uczuć, teraz usiadła obok brata i ani na chwilę nie wypuszczała go z uścisku.

- A oliwa? – spytał zaniepokojony Ambrozjan. – Te baryłki musiały kosztować majątek… Nie wiem, jak pozostali, ale ja uciekłem z zamku jak stałem… Może jakoś odpracuję?

- Doskonały pomysł – orzekł Pawełek. – Blathie ma chwilowo tylu lokatorów, że przyda się ktoś do sprzątania.

- Do gotowania i zmywania też – podsunął Skorpion.

- Już nie mówiąc o praniu i prasowaniu! – uzupełnił z czarującym uśmiechem Fil.

Podczaszy patrzył na nich oszołomiony.

- Ja… Miałem na myśli raczej pieczę nad piwnicą… Ale jeśli trzeba… Bardzo chętnie się tym zajmę… – rzekł łamiącym się głosem. – Tylko że kuchmistrz ze mnie nietęgi…

Przerwał mu tubalny śmiech Skorpiona, który z uciechy klepał się po kolanach.

- Ta „oliwa” zmieni się z powrotem w zwyczajną deszczówkę, kiedy Captoor spróbuje ją komukolwiek sprzedać – zlitowała się wiedźma. – Wyjdzie na oszusta i będzie musiał zmienić branżę. Muszę przyznać, że mój kuzynek miał bardzo dobry pomysł.

- Phi, dobry dla mięczaków – wydął wargi Kamilek. – Mogliśmy to załatwić we dwóch, ze Skorpionem. Po męsku.

- Wyobrażam sobie. Wy dwaj i czterdziestu rozbójników. – prychnęła pogardliwie. – Akcja „Krew i fajerwerki”. Skończyłoby się takim zamętem, że twój szanowny dziadunio znów musiałby się fatygować z odsieczą!

Demon i wojownik wymienili znaczące spojrzenia, lecz nie podjęli dyskusji.

- Podano do stołu! – obwieścił Argh, stając w drzwiach salonu.

Wszyscy żwawo podnieśli się z miejsc i przeszli do jadalni, gdzie czekała już Brita w sztywnym od krochmalu białym fartuszku i koronkowym czepeczku. W ręku trzymała wielką srebrną chochlę.

- Ależ, dziewczyno, zostaw to i siadaj z nami! – zaprosiła wiedźma. – Jesteś moim gościem!

- To miło z pani strony, jednak wolę pomóc Arghowi – odrzekła ogrzanka. – Przynajmniej tak mogę się odwdzięczyć za uratowanie panicza.

Skinęła na służącego, który właśnie zbliżył się z wazą pełną parującego rosołu.

Nalewając zupę na talerz pani domu, Brita pochyliła się i oświadczyła konspiracyjnym szeptem:

- Niech mi pani wierzy, „Mroczne uroczysko” potrzebuje kobiecej ręki! Argh nie da sobie rady przy tylu gościach, choć z niego ogr na schwał, a swoje obowiązki zna jak mało kto…

Porcelanowa waza zadrżała lekko w rękach służącego, a jego oblicze przybrało szmaragdowozielony odcień. Wydawało się, że urósł o kilka cali.

- Będzie mu łatwiej, gdy oboje zajmiemy się domem. Chyba nie ma pani nic przeciwko temu? Jestem wykształcona i mam doświadczenie: moja mama przez całe lata była gospodynią u dziadka panicza i panienki, a ja nastałam po niej, kiedy odeszła.

- Wcześnie straciłaś mamę… – powiedziała Blathie ze współczuciem. – Co się biedaczce stało?

- Żyje, jest cała i zdrowa – uśmiechnęła się Brita. – Odeszła z trupą wędrownych komediantów, kiedy zadurzył się w niej reżyser. Najwyraźniej miała już dość wdowieństwa. Wie pani, czerń nie jest zbyt twarzowa, kiedy ma się zielonkawą cerę…

Przeszła z chochlą do kolejnego gościa, a Argh pośpieszył za nią. W uszach dźwięczały mu słowa babci: „Każdy ma gdzieś swoją połówkę arbuza, trzeba się tylko uważnie rozglądać!”




Kamilek dorzucił jeszcze jedną gałąź do wysokiego stosu i rozejrzał się za Filem. Elf zmierzał w jego stronę, z cierpiętnicza miną wlokąc za sobą gruby spróchniały konar.

- Dość! – orzekł demon. – Starczyłoby dla kilku heretyków!

- Przestań, bo wieczorem nic nie przełknę – wzdrygnął się Fil. – Strach pomyśleć, z kim ty się zadawałeś w tamtym świecie.

- Nie przesadzaj. U nich inkwizycja dawno przeszła do historii w odróżnieniu od waszych wampirów, wilkołaków i innych krwiożerczych przyjemniaczków. Nikt cię tam nie próbuje zeżreć tylko dlatego, że właśnie jest pełnia, a ty byłeś na tyle głupi, żeby tego nie zauważyć i samotnie plątać się po lesie.

- Znów się kłócicie, chłopcy?

Od strony domu zmierzała ku nim Rida, brodząc po kostki w opadłych liściach.

- Nie widzieliście Skorpiona? Pani Blathie kazała go odszukać.

Fil poczuł rozdrażnienie. Chłopcy, też coś! Była w jego wieku, a wciąż traktowała go jak smarkacza!

- Nie rozglądałem się za nim… – odburknął. – Miałem ważniejsze zajęcia.

- Och! Ciekawam, jakie… – roześmiała się i sięgnęła do czupryny elfa po zaplatany w miedzianych puklach suchy listek.

Szybko cofnął się o krok.

- Zbieraliśmy drzewo na wieczorne ognisko – wyjaśnił Kamilek, w ostatniej chwili usuwając mu spod nóg przywleczoną wcześniej gałąź. – A Skorpion jest w lochach z Ambrozjanem, katalogują wina i nalewki.

- W lochach? Brr… Pewnie pełno tam pająków… Może któryś z was będzie tak miły i pójdzie ze mną?

- Nie! – odrzekł stanowczo elf. – Jesteśmy bardzo zaję…

- Oczywiście – wszedł mu w słowo demon, kryjąc rozbawienie. – On z tobą pójdzie, ja muszę jeszcze uprzątnąć liście.

Fil obrzucił go przeciągłym spojrzeniem, które obiecywało wiele, lecz nie była to miła obietnica.

Bez słowa ruszył w kierunku domu. Rida dołączyła do niego, obdarzywszy wcześniej Kamilka dziękczynnym uśmiechem.

- Czemu się złościsz? – zagadnęła Fila. – Sama tam nie trafię, a twoja kuzynka bardzo się niecierpliwi.

- Ach, to straszne, biedna Blathie… – skwitował, kierując słowa do mijanego właśnie drzewka. – A ty musisz pokazać, jaka jesteś uczynna. Czemu sama go nie poszuka?

- Nie może, zajmuje się gośćmi.

- Gośćmi? Znów ktoś do nas zawitał? – dopiero teraz raczył odwrócić głowę w stronę dziewczyny.

- Trzy kobiety. Bardzo ładne. Blondynki. Czyżbyś nie lubił gości?

- Ależ skąd. Niech sobie przyjeżdżają. Trzy osoby, trzydzieści, trzysta – co za różnica… Najwyżej będę spał na strychu. Na szczęście niedługo wracam do domu.

Zaskoczył go cień zawodu na twarzy Ridy. Zresztą może to było złudzenie, bo zaraz powiedziała kpiąco:

- Masz rację – w tym wieku nie ma jak u mamy.

Postanowił zademonstrować urazę, więc nie odzywali się w drodze do domu, w holu minęli bez słowa zdziwiona Britę i w grobowej ciszy zeszli po schodach prowadzących do piwnic. Na dole Fil uświadomił sobie, że w lochach nie sposób gdziekolwiek trafić bez światła, więc przyszło im jeszcze dwukrotnie przebyć tę sama drogę. Wrócili zaopatrzeni w nowoczesną lampę naftową i przestrogi poczciwego Argha, któremu lochy jawiły się jako skomplikowany labirynt mrocznych korytarzy. Żywił przekonanie, że upośledzona węchowo istota w rodzaju człowieka czy elfa nie jest w stanie samodzielnie trafić do składu win.



- Mogłeś go zapytać, w którym miejscu mamy skręcić!

- Mogłem.

- To czemu nie spytałeś?

- Niech pomyślę… Bo nie lubię wprawiać ogrów w zakłopotanie?

- Więc trzeba go było zabrać ze sobą!

- Właśnie faszerował indyka, nie zauważyłaś?

- I co z tego? Myślisz, że by mu uciekł w międzyczasie?

- Jasne, nie wiesz, do czego jest zdolny taki drobiowy zombie z truflami w brzuchu!

- Błazen!

- Mądrala!

Fil zamilkł, bo właśnie doszli do kolejnego rozgałęzienia korytarzy. Przez chwilę nasłuchiwał, czy nie dotrą do niego znajome głosy.

- Zgaś lampę, to już z daleka zobaczymy, gdzie się świeci – poradziła Rida. – Chyba nie siedzą tam po ciemku!

- Jasne, a do tego czasu będziemy pełzać po omacku i wzbudzać sensację wśród miejscowych pająków…

- Przestań! – wysoko uniosła brzeg spódnicy i omiotła niespokojnym spojrzeniem kamienną podłogę.

Elf zerknął na jej smukłe nogi w białych pończoszkach i szybko odwrócił wzrok.

- Chodźmy. Tu ich nie ma, usłyszałbym coś.

Przeszli zaledwie kilka metrów, kiedy rzeczywiście usłyszał…