czwartek, 25 lipca 2013

Nie zbliżaj się, krwiopijco!


Hvar przysiadł na kamieniu, z fałd tuniki wygrzebał skręta i z ulgą zaciągnął się aromatycznym dymem. Ten spektakularny spór był mu bardzo na rękę. Spędzał już trzeci rok z wojownikami Thruda i coraz trudniej przychodziło mu odgrywanie roli nawiedzonego religijnie wieszczka. Chyba przyszedł czas spakować manatki i wrócić między cywilizowane istoty. Owszem, zarobki były niezłe, ale miał już dość ukrywania spiczastych uszu pod rozpuszczonymi włosami – zawsze lubił się czesać w koński ogon. I ta obrzydliwa broda! Żaden szanujący się elf nie nosił zarostu…

- A niech ich wszystkich orki porwą, wracam do Erlenor! – zamruczał do siebie.

Czyjaś ciężka dłoń nieoczekiwanie spoczęła mu na ramieniu. Zakrztusił się, a skręt wypadł mu z ust. Skorpion pociągnął nosem i z ironicznym uśmieszkiem stwierdził:

- Ach, więc to jest źródło twojego natchnienia, ELFIE!

Mięśnie Hvara napięły się, a jego dłoń powędrowała do pasa i spoczęła na rękojeści zatkniętego zań sztyletu.

- Spokojnie, nie zamierzam cię zdradzić! I nawet nie musiałbym tego robić, gdyby ci tutaj byli bardziej spostrzegawczy.

Bard spojrzał pytająco.

- Twoja harfa… Jest na niej typowo elficki ornament. Widywałem takie w Erlenor i Glotrien. Więc jak naprawdę masz na imię?

- Jestem Hvarel z Malinowego Chruśniaka.

- Moje miano już znasz.

Skorpion zajął miejsce na sąsiednim głazie.

- Widzisz, elfie, to całe bezczeszczenie jest nam na rękę. Co zrobią, kiedy już opędzlują całe złoto? Zorganizują kolejne posiady przy ognisku i wleją w siebie tyle piwa, że będziemy mogli spokojnie odpłynąć. I to nie pierwszą lepszą rybacką łupiną z jednym nędznym żagielkiem, tylko samym „Pogromcą łososi”. Pasuje ci to?

Hvarel z entuzjazmem przytaknął. Z nieco przesadnym entuzjazmem, do czego przyczynił się niewątpliwie kolejny skręt.

- Tak więc jutro odwołasz dzisiejsze ponure przepowiednie, oświadczysz, że odprawiłeś jakieś gusła i bogowie wypowiedzieli się pozytywnie o ich pomyśle.

- Nie ma sprawy, powiem, że dostali permisję od samego Odyna.

- Grzeczny chłopiec – Skorpion uśmiechnął się z zadowoleniem, wstał i ruszył z powrotem do siedziby wodza, mając nadzieję, że żaden z wojowników nie zwrócił uwagi na jego przedłużającą się nieobecność.




Hvarel miał wrażenie, że przekopywanie się do krypty kryjącej doczesne szczątki Askolda trwało całe wieki. Sam co prawda nie machał łopatą, w końcu jako wirtuoz harfy musiał dbać o ręce, ale pot ściekał mu po twarzy od samego patrzenia na ciężko pracujących berserkerów. A potem w dusznymi ciasnym przejściu, naprędce podpartym drewnianymi stemplami, razem ze Skorpionem czekał w napięciu na powrót wojowników z workami pełnymi Askoldowych skarbów. Ze zniecierpliwienia rozpinał i zapinał ozdobną agrafę, dopóki nie ukłuł się w palec.

Powrót wojowników okazał się nad podziw efektowny. Naprzód z komory grobowej dobiegły ich przeraźliwe wrzaski, potem tupot nóg, aż wreszcie uderzyła w nich rozpędzona ludzka fala, odrzuciła na boki i z prędkością dźwięku odpłynęła w kierunku osady.

- Widziałeś to? – niezbyt inteligentnie spytał bard – Co im się stało? Nie wyglądali na zadowolonych.

- Taaak… bez wątpienia. Musimy sprawdzić, co się tam stało – jak na prawdziwego mężczyznę przystało, Skorpion był aktualnie czymś na kształt kociołka wypełnionego po brzegi bulgoczącym testosteronem.

- Musimy? A co nas zmusza? – wyraził wątpliwość elf, robiąc jednocześnie krok ku wyjściu z kopca. Skorpion chwycił go za kołnierz, odwrócił i lekko popchnął w stronę krypty.

- Coś poszło nie tak i musimy sprawdzić, czemu. Chcesz, żeby nasz plan spalił na panewce?



Ruszyli, starając się czynić jak najmniej hałasu. Gdy byli już blisko, Skorpion potknął się o coś i boleśnie wylądował na ziemi. Pochodnia wypadła mu z ręki i o mało nie zgasła. Podniósł ją i w migotliwym świetle dojrzał przyczynę swego upadku – czarne wieko od trumny wysłane czerwonym atłasem.

- Skorpionie, jesteś tu? – dobiegł go głos elfa i Hvarel ukazał się w przejściu, ssąc skaleczony palec. – Co to za pudło? Wygląda jak…

Raptem zamilkł, wpatrzony w coś, co znajdowało się na środku krypty. Skorpion podążył wzrokiem za jego spojrzeniem, poczuł, jak podnoszą mu się włoski na karku i znieruchomiał. Na niewielkim podwyższeniu spoczywała dolna część trumny, otoczona zielonkawym fosforycznym blaskiem. W trumnie zaś siedziała istota emanująca w tej chwili skondensowaną wściekłością. Jej, a właściwie jego skóra odcinała się kredową bielą od kruczej czerni włosów, tęczówki w kolorze jadeitu zdawały się świecić, a purpurowe wargi, uniesione w gniewnym grymasie, odsłaniały pokaźne kły.

- Nieumarły! – elf wydobył ze ściśniętego gardła zduszony pisk, podczas gdy Skorpion nadal pozostawał w stanie zbliżonym do katatonii.

Osobnik w trumnie wyprostował się z godnością.

- Nieumarły! Też coś! – prychnął. – Nie dość, że zakłócacie mi spokój, wdzieracie się w środku dnia do mojego salonu, to jeszcze wykazujecie się tępą ignorancją! Wampiry to arystokracja wśród nieumarłych, najszlachetniejsza kasta, nie jacyś tam zdalnie sterowani zombie czy pospolite strzygi – opuścił na podłogę nogi w czarnych drelichowych bojówkach i ciężkich wojskowych butach.

Spowodowało to gwałtowny powrót Skorpiona do świata żywych.

- Nie zbliżaj się, krwiopijco! I nawet nie próbuj nas zaatakować, na śniadanie jedliśmy tosty z masłem czosnkowym! – zablefował, cofając się w stronę wyjścia i wlokąc za sobą elfa, który najwyraźniej utracił właśnie władzę w kończynach dolnych.

Wampir spojrzał na zakrwawiony palec elfa i oblizał się ze smakiem.

- 0 Rh - … – stwierdził ze znawstwem. – Rzadka grupa. Dobry rocznik, jakieś dwadzieścia sześć – dwadzieścia siedem lat…

Twarz elfa przybrała interesującą ziemistą barwę, a jego nogi, wrośnięte dotąd w podłoże, zaczęły się uginać. Skorpion zaklął paskudnie, oparł go o ścianę i wydobył z pochwy miecz.

- A fe, stosujemy przemoc? – zapytał z niesmakiem wampir. –Schowaj ten scyzoryk, głupcze. Gdybym chciał was wyssać, zrobiłbym to w kilka sekund. Ale już dwieście lat temu przerzuciłem się na ekologiczną żywność. Szczury i nietoperze nie piją, nie ćpają i nie śmierdzą nikotyną. No i te wszystkie wasze wstrętne choróbska… Po ostatnim człowieku przez całe stulecie nie mogłem przyjść do siebie – sapnął gniewnie.

- Jestem uzależniony! – miauknął Hvarel. – A on ma francuską chorobę. – dorzucił, wskazując Skorpiona, który spojrzał na niego zdumiony.

Wampir z szyderczym śmiechem wydostał się z trumny. Otrzepał czarny surdut i wygładził białe koronkowe mankiety koszuli. Przerażeni intruzi nie zwrócili nawet uwagi na pewną niespójność stylistyczną jego ubioru.

- Przestańcie się tak trząść, śmiertelnicy. Powtarzam, od wieków nie biorę do ust ludzkiej krwi. I mimo to musiałem się wciąż opędzać od obwieszonych warkoczami czosnku idiotów, biegających za mną z młotkami i osinowymi kołkami. Byłem pewien, że przynajmniej tu będę miał spokój i całkiem przyjemnie się urządziłem… – powiódł ręką dokoła.

Rzeczywiście, podłogę krypty zaścielały zachodzące jeden na drugi orientalne dywany, na ścianach pyszniły się oprawne w złote ramy olejne portrety wampirów, których wyraziste, ostre rysy przypominały twarz gospodarza, a z sufitu zwieszał się misternie kuty żyrandol, najwyraźniej krasnoludziej roboty, z dziesiątkami woskowych świec. Wampir wyjął z ręki Skorpiona pochodnię i zapalił kilka z nich. W ich świetle ujrzeli dokładnie wyposażenie krypty – owalny mahoniowy stół, krzesła na misternie wygiętych nóżkach i półki uginające się pod ciężarem ksiąg. Na maleńkim, inkrustowanym masą perłową stoliczku przysuniętym do miękkiego fotela rozłożono planszę do madżonga.

- Faktycznie, luksusowe gniazdko! – rzekł z podziwem elf, który wraz z poczuciem bezpieczeństwa odzyskał rezon i odkleił się od ściany.

- Ech, to tylko taki ukłon w stronę tradycji – gospodarz machnął wzgardliwie ręką. – Prawdziwy skarb mam tu! – wskazał proste, wręcz ascetyczne biurko, na którym znajdowała się nieduża płaska walizeczka i leżały ułożone w zgrabny stosik przezroczyste pudełeczka zawierające jakieś spore srebrzyste krążki.

- Final Fantasy, Age of Empires, Warcraft – nie wiem, co bym tu bez nich robił – jego twarz złagodniała, z czułością pogładził wieko walizeczki.

Hvarel ukradkiem zerknął na Skorpiona z nadzieją, że dojrzy w jego oczach zrozumienie. Zobaczył tam jedynie tępą ignorancję.

- Ehem… A co zrobiłeś z poprzednim właścicielem grobu?– dyplomatycznie zmienił temat.

Wampir pokazał drewnianą skrzynię, skromnie stojącą w najciemniejszym kącie.

- Umieściłem go tam razem z całym dobytkiem. Te wszystkie złote naczynia i ozdoby nie pasowały mi do wystroju wnętrza – kompletne bezguście i toporna robota. A teraz może wyjaśnicie mi wreszcie, co was tutaj sprowadziło?

Wyjaśnili. Wampir słuchał, z namysłem gładząc się po podbródku, po czym rzekł:

- Właściwie trochę mnie już nudzi ten kurhan. Chyba dojrzałem do zmian. Nie ma co, płynę z wami, chłopaki!

Hvarel i Skorpion spojrzeli po sobie z konsternacją.

- Trzeba to sprytnie rozegrać… – zastanawiał się głośno nieumarły. – Wrócicie do osady z całym tym złotym złomem i powiecie, że bardowi udało się mnie pokonać z pomocą Lokiego czy innego złośliwego demona… Reszta odbędzie się zgodnie z pierwotnymi założeniami, tylko będziecie mieć dodatkowego pasażera – uśmiechnął się szeroko, ukazując kły.

I wyciągnął do nich wąską białą dłoń z sygnetem na środkowym palcu.

- Jestem Vlad Kurulescu, wspólnicy. Dla znajomych – Kurul.



Spotkanie na pokładzie „Pogromcy łososi” okazało się zaskakujące dla wielu stron. Przede wszystkim dla Hvarela, którego nikt nie uprzedził, że będzie podróżował w towarzystwie zesłanej przez Freję dziewicy. Dla Kurula, który w dobrowolnym odosobnieniu zatęsknił za przedstawicielkami płci pięknej (ze względów czysto estetycznych, jak sądził – zawsze mu mówiono, że u wampirów żądza fizyczna została całkowicie wyparta przez żądzę krwi1). I wreszcie dla Skorpiona, który obawiał się reakcji księcia na pojawienie się wampira. Spotkało go miłe rozczarowanie – Pawełkowi nawet powieka nie drgnęła, gdy przedstawiono mu Kurula. Wyjaśnił później przyjacielowi, że od dziecka przywykł do towarzystwa Blathie, która jako praprawnuczka banshee też zaliczała się do elit nieumarłych. (Informacja ta w pierwszej chwili ścięła wojownikowi krew w żyłach.)
Podróż rozpoczęli pomyślnie – w żagle dął sprzyjający wiatr, więc nie musieli wiosłować. Byłaby to zresztą syzyfowa praca, zważywszy że bard ze względów zawodowych stanowczo odmówił wykonywania jakichkolwiek prac fizycznych, a książę postanowił wykorzystać przywileje należne swojej aktualnej płci. Nie bardzo odpowiadało mu tylko to, że stał się przedmiotem westchnień elfa, jednakże szybko ostudził zapały niefortunnego zalotnika, wyznając, że zawsze wolał kobiety, przy czym absolutnie nie minął się z prawdą.
Hvarel przez kilka dni demonstrował całemu światu w osobach towarzyszy podróży i kilku zbłąkanych mew rozdzierający ból zdeptanego serca, a następnie postanowił przekuć uczuciową porażkę w artystyczny sukces i poświęcił się układaniu cyklu pieśni miłosnych pod roboczym tytułem „Luba, miłujesz li mnie?”
Kurul zaś w ciemnym zaciszu kajuty wprowadzał towarzyszy w tajniki Final Fantasy VIII, korzystając z tego, że dzięki właściwym wampirom zdolnościom paranormalnym posiadał coś, co nazywał „bezprzewodowym dostępem do Inn-ther-naitu”. Najbardziej pojętnym uczniem okazał się Pawełek, który wkrótce przerósł mistrza, wcieliwszy się z wielkim powodzeniem w postać Squalla Leonharta.
Pogrążony w wirtualnym świecie zapomniał nawet, że każdy dzień rejsu przybliża chwilę, w której będzie musiał stawić czoła rzeczywistości w postaci księżnej małżonki…

_________________________________________________________________________________

 1. Jak poucza w swoim traktacie „O naturze wąpierzy i strzyg” mistrz Inhumatus, nie jest prawdą, jakoby populacja wampirów powiększała się poprzez przeistaczanie śmiertelników w nieumarłych z wykorzystaniem poniższych metod:
- zadraśnięcie wampirzym kłem (patrz: „Dracula”)
- spożycie przez człowieka krwi wampira (zob. „Wywiad z wampirem”).
Byłoby to równie prawdopodobne, jak poczęcie w wyniku seksu oralnego. Są to wierutne brednie, rozpowszechniane przez wampirze matrony starej daty, których pożycie małżeńskie przebiegało podhasłem: „Leż i myśl o Transylwanii”. Jak każdy ssak, wampir jest zdolny do prokreacji, przy czym najbardziej pożądanymi partnerami są dla niego inni nieumarli. Może efektywnie współżyć z duchami, aczkolwiek potomstwo z takich związków jest cokolwiek niewyraźne (rozmywa się na krawędziach). Owocne są również związki z ludźmi.

(Uwaga! Jeśli partner z upodobaniem pozostawia Ci malinki, to w jego żyłach musi być domieszka wampirzej krwi.)

wtorek, 16 lipca 2013

If he was a girl…

If  I were a boy
Even just for a day
I’d roll outta bed in the morning
And throw on what I wanted then go
Drink beer with the guys
And chase after girls
I’d kick it with who I wanted
And I’d never get confronted for it.
Cause they’d stick up for me.
http://www.youtube.com/watch?v=AWpsOqh8q0M



Już w pierwszym tygodniu pobytu w osadzie wojowników Północy Skorpion z rezygnacją skonstatował, że przyjdzie mu zapomnieć o wygodnym życiu.

Zamieszkał co prawda w obszernej siedzibie samego przywódcy, Thruda Osiem Cali, ale oznaczało to dzielenie przestrzeni życiowej z gospodarzem, jego trzema żonami, czterema nałożnicami i gromadką dzieci. O psach i pchłach nie wspominając… Przebywanie pod jednym dachem z siedmioma kobietami stanowiłoby pewnie pociechę, a zarazem wyzwanie, gdyby nie to, że zarówno małżonki jak i miłośnice wodza reprezentowały dość oryginalny typ urody. Mówiąc wprost, kobiety berserkerów na pierwszy rzut oka różniły się od swoich mężczyzn głównie brakiem zarostu…

Może dlatego niezwykle zaskoczył Skorpiona wygląd młodej niewiasty, którą pewnego dnia zauważył w sąsiednim obejściu. Kobieta, a właściwie jeszcze dziewczyna, siedziała na ławie ustawionej w cieniu drzewa i w skupieniu splatała sieć. Od razu dostrzegł jej zgrabną sylwetkę, jedwabiste i najwyraźniej czyste włosy spływające ciemną falą aż do pasa, a także delikatne białe dłonie o smukłych palcach. Jakby czując na sobie jego wzrok, podniosła głowę i mężczyzna zobaczył parę prześlicznych, błękitnych oczu, okolonych frędzlą długich, ciemnych rzęs. W ich spojrzeniu odczytał zaskoczenie, następnie zażenowanie, a wreszcie coś na kształt ulgi. Sieć wypadła jej z rąk i na podobieństwo kłębowiska węży spoczęła w trawie.

- SKORPION, PRZYJACIELU!

Żuchwa Skorpiona opadła o kilka centymetrów. Przyjacielu?? Spotykał wiele kobiet, ale tak atrakcyjną przyjaciółkę na pewno by zapamiętał. Tymczasem twarz pięknej nieznajomej wydawała mu się całkiem obca. Chociaż…

- Skorpionie, stary druhu, co tak wybałuszasz gały!

Dziewczyna zerwała się z ławy, jednym susem przesadziła kamienny murek oddzielający obydwie posesje i o mało nie runęła jak długa, zaplątawszy się w spódnicę, co skwitowała soczystym przekleństwem. Zdumienie mężczyzny sięgnęło zenitu, gdy z całej siły klepnęła go w plecy i potrząsnęła jego prawicą, o mało nie odrywając jej od przedramienia.

- Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale to ja, Pawełek.

Skorpion zdołał wreszcie zamknąć usta, za to jeszcze szerzej otworzył oczy i dokładnie przyjrzał się stojącej przed nim istocie, bez wątpienia reprezentującej płeć piękną. Dopiero w tym momencie do jego rozmówczyni dotarła niezwykłość całej sytuacji. Roziskrzony wzrok przygasł, ramiona przygarbiły się.

- No tak… Też miałbym wątpliwości. Chodź, musimy porozmawiać. – wskazała mu dopiero co opuszczoną ławę i jeszcze raz pokonała ogrodzenie, tym razem przezornie unosząc spódnicę na wysokość pasa.

Kiedy już usiedli, przez chwilę milczała, jakby zbierając myśli, a Skorpion wpatrywał się w nią, szukając jakichkolwiek śladów podobieństwa do księcia Pawełka. Owszem, kolor włosów się zgadzał… Niebieskie oczy… Słuszny wzrost.. Ale cała reszta była po prostu nie do przyjęcia u młodego mężczyzny. U żadnego mężczyzny…

- Nie patrz tak, Skorpionie! Wiem, to żenujące – ta suknia, długie włosy… – westchnęła jego towarzyszka – cóż, poniekąd sam sobie jestem winien. Zawsze brakowało mi wyczucia w kontaktach z kobietami…

- ??

- Widzisz, pożycie małżeńskie ma niezaprzeczalne zalety, ale mężczyzna musi od czasu do czasu odetchnąć wolnością… Zostać sam na sam ze swoją psyche… W zaciszu oberży przewartościować hierarchię życiowych priorytetów – książę umilkł, widząc wyraz politowania na twarzy Skorpiona -Tak, Balbinki to też nie przekonało… W końcu powiedziałem jej, że jadę skontrolować najdalej położone posiadłości, a naprawdę wsiadłem na kupiecki statek i popłynąłem do Międzyruczajów. Miałem nadzieję poznać najsłynniejszych bardów i wagantów, zakosztować życia cyganerii artystycznej…

- I?

Książę opuścił głowę i nerwowo przesuwał na palcu srebrny pierścień z kamieniem wielkości kurzego jaja.

- Wspominałem już o moich kłopotach z kobietami.

Skorpion wygodniej usadowił się na ławie. Opowieść stawała się coraz ciekawsza, należało oczekiwać pikantnych szczegółów. Tyle że nie przypominał sobie żadnej choroby przenoszonej drogą płciową, która powodowałaby tak drastyczne zmiany w wyglądzie pacjenta.

- Nawiązałem bliską znajomość z pewną druidką. Zupełne przeciwieństwo Blathie – słodkie stworzonko z rudymi lokami po tyłeczek. Piegowaty tyłeczek… – rozmarzył się książę.

- Zostaw już ten tyłeczek i przejdź do rzeczy!

Pawełek sposępniał i ponownie zajął się olbrzymim wyrobem jubilerskim.

- Postanowiliśmy wziąć jeden pokój w gospodzie, z jednym łożem… wiesz, w ramach oszczędności, bo w Międzyruczajach noclegi są bardzo drogie. Wieczorem trochę przeholowałem z miejscowym piwem i kiedy już tak sobie leżeliśmy, wzięło mnie na szczerość. Powiedziałem, że ta ich jemioła jest przereklamowana, a już menhiry to zwykła ściema.

Skorpion postanowił zostawić to bez komentarza. Jeśli nawet Marli przez dwadzieścia kilka lat nie udało się wykształcić u Pawełka zdroworozsądkowego odruchu warunkowego naprzód_myślę_potem_mówię, to i jego wysiłki w tym kierunku były z góry skazane na przegraną.

- Nawet nie wyglądała na bardzo rozgniewaną, ale rano obudziłem się na jakiejś dzikiej plaży, bez ubrania, bez sakiewki, bez… – kontynuował młody człowiek.

- Jesteś pewien, że to była druidka? – przerwał mu z powątpiewaniem przyjaciel, który znał takie sytuacje z autopsji i wiedział, że ich sprawczyniami nader rzadko bywają kapłanki.

- Przecież widzisz, co mi zrobiła! – oburzył się Pawełek. – A na domiar złego, pierwszymi napotkanymi ludźmi byli ci barbarzyńcy, dwunastu chłopa w skórzanych portkach, zarośnięci jak trolle, uzbrojeni po zęby i… znudzeni długim rejsem. Byłem pewien, że nie ominą mnie nadzwyczajne wrażenia!

- Wcale się nie dziwię! – Skorpion z zachwytem przyglądał się żeńskiemu wcieleniu Pawełka. Wąska talia, pięknie zaokrąglone biodra, strzeliste piersi… Zreflektował się i obrugał w duchu od zboczeńców. Jak mógł sobie pozwolić na lubieżne myśli o przyjacielu!

- Na szczęście Hvar Złotogłosy, wiesz, ten ich bard, orzekł, że na pewno zesłała mnie bogini Freja i to ich powstrzymało od drastycznych posunięć. Niemniej jednak zabrali mnie ze sobą w charakterze kolejnej żony dla wodza.

- I co było dalej? – Skorpion orientował się, że Thrud Osiem Cali słynie jako pogromca serc niewieścich, obdarzony niezwykłymi walorami fizycznymi.

- Wyjaśniłem im, że przed zamążpójściem muszę upleść sieć w ofierze dziękczynnej dla Frei. Jak wiesz, zdolności manualnych nie posiadam, więc mam szansę doczekać w narzeczeństwie późnej starości… Ale, ale… popatrz, jaki pierścień zaręczynowy dostałem od Thruda! – książę z rumieńcem dumy podsunął Skorpionowi pod nos potwornych rozmiarów klejnot.

- Chłopcze, oprzytomnij! Może jeszcze zaczniesz szyć wyprawę ślubną albo gromadzić posag?

Pawełek oklapł jak przekłuty balonik.

- Nie załamuj się! – podtrzymał go na duchu starszy mężczyzna – Musimy się zastanowić, jak się stąd wydostać, a potem to już Marli w tym głowa, żeby cię przywrócić do stanu pierwotnego.

I powstrzymać Balbinkę od zabójstwa w afekcie! – dodał w duchu.



Potężne bierwiona trzeszczały w ogniu, a kłęby gryzącego dymu unosiły się w powietrze, krążyły po izbie i rozpaczliwie szukały drogi ucieczki, zmuszając biesiadników do kaszlu, kichania i przecierania piekących oczu. Płomienie przeglądały się w rozstawionych wzdłuż ścian okrągłych tarczach, ostrożnie muskały ostrza mieczy i figlarnie zaglądały w oczy ucztujących, wygodnie usadowionych na wiązkach słomy.

Skorpion dyskretnie usunął ze spodni długie, kłujące źdźbło i powrócił do ogryzania obrośniętej tłustym mięsem kości.

- Powiadam wam, to się nie spodoba Askoldowi! Bardzo mu się nie spodoba! – grzmiał Hvar Złotogłosy.

- I so s fego? – rzucił wysoki, żylasty wojownik, do tej pory zajęty wydłubywaniem spomiędzy zębów resztek mięsiwa – wstanie i przywali nam piszczelą? Stary Ask pewnie już dawno zbutwiał…

W oczach barda zapłonęło święte oburzenie.

- Milcz, Evirze! Nie masz za grosz szacunku dla spraw ostatecznych!

- Ostatecznie to załatwili go ci przeklęci wyspiarze w kraciastych spódniczkach – odciął się żylasty – Trzy strzały w brzuchu, topór w głowie i włócznia w plecach: bardziej ostatecznie się już chyba nie da.

- Dla pewności można jeszcze poćwiartować, spalić i wrzucić prochy do fiordu… - mruknął siwobrody starzec siedzący obok Skorpiona.

- Hvarze, bardzo sobie cenię twoje zdanie (bard pokraśniał z zadowolenia), ale tym razem muszę przyznać rację Evirowi – mężczyzna wzrostu i postury niedźwiedzia jaskiniowego podniósł się z pokaźniejszego od innych snopka i powiódł spojrzeniem po towarzyszach.

- Szykuje się kolejna wyprawa, a my musimy uzupełnić braki w uzbrojeniu. Potrzebne nam jakieś nowinki techniczne – sam szał bojowy przestaje już wystarczać…

Odpowiedział mu pełen aprobaty pomruk. Wódz słusznie prawił. Toczenie piany z ust, wywracanie oczami i nieartykułowane okrzyki jakoś nie robiły ostatnio wrażenia na ofiarach grabieży, w związku z czym mordowanie, gwałcenie i równanie z ziemią przychodziło z coraz większym trudem (drugą z rzędu czynność utrudniał dodatkowo przestarzały model skórzanych spodni, gęsto sznurowanych w rozporku).

- Zdobycze techniki są kosztowne – ciągnął wódz – a w kurhanie Askolda marnują się wszystkie zgromadzone przez niego łupy – samych złotych pucharów będzie coś koło setki.

Hvar zerwał się na równe nogi, aż zabrzęczały grube bransolety, którymi tego dnia sygnalizował swoją wysoką pozycję w hierarchii społecznej osady.

- Thrudzie Osiem Cali, jeśli to zrobisz, twoje imię już nigdy nie pojawi się w moich pieśniach! A bogowie srodze cię ukażą za zbezczeszczenie kurhanu przyjaciela!

Bard splunął w ogień, dźwignął z klepiska harfę i ostentacyjnie opuścił paradną izbę.

Skorpion odczekał chwilę, ze względów taktycznych głośno poinformował sąsiadów, że udaje się za potrzebą, po czym również wyszedł.

czwartek, 11 lipca 2013

Mój ci on!

Zdarzyło Wam się kiedyś podczas spaceru po bałtyckiej plaży zobaczyć zmierzające do brzegu drakkary ze smoczymi głowami na dziobach? Nie? W takim razie jesteście normalni – w odróżnieniu ode mnie. 

Solidny, obciągnięty skórą dębowy kufer opuścił bezpieczną przystań pod ścianą, zsunął się po pochyłości pokładu i z hukiem mosiężnych okuć zatrzymał się na moment na drzwiach ładowni, aby po chwili odbyć tę samą podróż w przeciwnym kierunku. Skulony w jego ciasnym wnętrzu mężczyzna po raz kolejny przeklął swoją krótkowzroczność. Gdyby przewidział opłakane skutki tego fortelu, odgryzłby sobie język, nim podsunął Blathie pomysł wyprawy do Troistego Grodu! Jak bałwan rozwodził się nad urokami letniego wypoczynku nad Nieco Chłodnym Morzem i cieszył się, kiedy ten metroseksualista z lutnią uwiarygodnił jego banialuki. Uradowało go też niezamierzone poparcie ze strony Marli, która miała już dość pocieszania księżnej Balbinki, nieustannie rozpaczającej po tajemniczym zniknięciu księcia Pawełka.

Początkowo wszystko toczyło się gładko. Wiedźma zdecydowała się pozostawić więźnia pod opieką mało rozgarniętego ogra, a w chwili opuszczania domostwa zabezpieczyć drzwi i okna nową kombinacją zaklęć ochronnych. W ferworze przygotowań do podróży nie spostrzegła, że w ładowni jej prywatnej brygantyny SV„Narcissus” znalazł się nadliczbowy kufer. Nie zauważył tego również zajmujący się załadunkiem Argh, który opanował umiejętność liczenia tylko w zakresie pięciu. Za to jego umiejętności zabezpieczania bagażu okazały się perfekcyjne – każda sztuka została starannie zamknięta na kłódkę i opasana solidnym rzemieniem, co miało uniemożliwić wysypanie się zawartości w razie sztormu. I nawet zawartość w postaci potężnie zbudowanego Skorpiona nie była teraz w stanie przezwyciężyć efektów Arghowej zapobiegliwości…

Plan wymknięcia się po kryjomu w najbliższym porcie najwyraźniej brał w łeb. Podobnie jak sam pomysłodawca, którego czoło zdobiły już liczne sińce. Przechyły żaglowca z minuty na minutę stawały się coraz gwałtowniejsze. Mężczyzna walczył z narastającymi mdłościami – poddanie się im w tak ciasnej przestrzeni przyniosłoby katastrofalne skutki.

Ciężka skrzynia z jeszcze większym impetem zaatakowała drewnianą ścianę ładowni, pod jej naporem deski niebezpiecznie się wygięły, a potem pękły z trzaskiem. Kufer zanurzył się w wodzie, by po chwili jak korek wypłynąć na jej powierzchnię i rozpocząć piękny, długi ślizg na biegnącej w stronę brzegu fali.

Kiedy do potłuczonej głowy rozbitka powróciła z pewną nieśmiałością pierwsza przytomna myśl, stwierdził ze zdziwieniem, że wieko jego kryjówki jest otwarte, a nad nim pochyla się oblicze zdobne w parę płowych wąsów i takąż brodę. Nieznany osobnik wydał dźwięk żywo przypominający odgłos, jaki zwykle towarzyszy oczyszczeniu górnych dróg oddechowych z nadmiaru śluzu. W sama porę pojawiły się kolejne przytomne myśli, które uświadomiły Skorpionowi, że przecież jest poliglotą.

- Kim ty jesteś, u trolla?! – przetłumaczył sobie wypowiedź konopiastego męża.



Jakieś wyjątkowo uparte żyjątko, obdarzone bez wątpienia sporą ilością odnóży, przemaszerowało Skorpionowi wzdłuż przedziałka. Usiłując podrapać się po głowie, natrafił na parę imponujących rogów i westchnął z rezygnacją. Cóż, jeśli się zostało berserkerem, trzeba od czasu do czasu dźwigać hełm ozdobiony porożem… Choćby budziło to u mężczyzny niemiłe skojarzenia. Gorzej, że niezbędnym elementem wizerunku prawdziwego wojownika był lekkomyślny stosunek do kwestii bezpieczeństwa i higieny pracy. Wroga należało atakować w bojowym szale, nie dbając o zachowanie optymalnej liczby członków. W najlepszym razie można było potem do końca swoich dni kuśtykać na pięknie rzeźbionej drewnianej nodze lub wtórować skaldowi altem, w najgorszym – wędrowało się do Walhalli z głową pod pachą… Co się tyczy higieny, obowiązkowym uniformem roboczym było cuchnące rybą i poplamione krwią odzienie. Image uzupełniały splątane kudły i rozwichrzona broda. Zaiste, berserker w bojowym rynsztunku był w stanie wprawić w zachwyt najbardziej wymagającą samicę trolla. Skorpion na chwilę przymknął oczy, oparł się o burtę i powrócił myślami do domostwa Blathie. Ogromne, miękkie łoże z wykrochmaloną, pachnącą lawendą pościelą… Smakowite omlety z pomidorami, oliwkami i bazylią, przyrządzane po mistrzowsku przez ogra Argha… Wieczorne partie szachów z panią domu… Chyba to rubinowe wino z zamorskich krain sprawiało, że zawsze popełniał błędy i jego hebanowy król dostawał mata od małej królowej z kości słoniowej… A przegrany musiał potem aż do świtu spełniać najbardziej wyrafinowane życzenia zwycięzcy… Ech, gdyby nie to, że prawdziwy mężczyzna najbardziej ceni sobie wolność…

Z zamyślenia wyrwał go głośny brzęk. Z zazdrością spojrzał na Hvara Złotogłosego, który w jednej ręce dzierżył srebrny kubek z piwem, a palcami drugiej przebiegał po strunach swej harfy. Strój barda był czysty i schludny, jego długie włosy starannie rozczesane i lśniące, a broda zapleciona w warkoczyki. Jako specjalista od PR-u nie musiał brać bezpośredniego udziału w boju, przeciwnie – jego zadaniem było trzymanie się w bezpiecznej odległości od pola walki, jako że jedynie żywy bard mógł zadbać o doczesną sławę i chwałę walczących. O wysokości honorariów Hvara świadczył dobitnie srebrny naszyjnik zdobiący jego szyję, a także wykonana z tego samego kruszcu,wysadzana bursztynami brosza spinająca na piersiach białą tunikę.

Azali zoczyło słońce
I poczuła ziemia stopę
Męża potężniejszego
I dzielniejszego niż Thrud?


Piękny tenor barda popłynął od rufy okrętu aż po dziób ozdobiony głową węża morskiego. Wojownicy wyprostowali się, mocniej naparli na wiosła i „Pogromca łososi” zaczął szybciej ślizgać się po morskich falach.



Żar lejący się z nieba sprawił, że większość klientów oberży obległa stoły rozstawione na szerokim pomoście, przy którym cumowały żaglowce. Blathie wygodnie rozparła się w szerokim karle przyniesionym przez usłużnego gospodarza1., przymknęła oczy i rozkoszowała się podmuchem bryzy. Tymczasem Marla perorowała gniewnie.

- Nie mogę pojąć, co się stało księżnej!

- O czym mówisz?

- Jak to, o czym? Nie mów, że nie podglądałaś w podróżnym zwierciadełku, zawsze byłaś ciekawska. Mam na myśli ją i mojego chrześniaka. Chyba w ogóle nie wychodzą z sypialni! – w głosie wróżki brzmiało święte oburzenie. – I zachodzę w głowę, jakim cudem ten fajtłapa trafił do zamku.

- Eee… – Blathie skupiła wzrok na papierowej parasolce wetkniętej w smukłą szklaneczkę. – Awans społeczny… To się zdarza w każdej baśni.

Wróżka przyjrzała się jej uważnie. Zielone oczy wiedźmy wyrażały absolutną, nieskalaną niewinność, lecz jej palce skręcały słomkę w skomplikowany supeł.

- Blath, miałaś z tym coś wspólnego, prawda? – westchnęła Marla.

- Pomogłam mu… Troszeczkę… A zresztą, to twoja wina, mogłaś pamiętać o tej głupiej przepowiedni i sama się nim zająć!

Obiecująco rozwijający się dialog przerwały wzburzone głosy dochodzące z końca pomostu. Obok trapu prowadzącego na pokład dużej łodzi z charakterystycznym szkarłatnym żaglem stała gromadka postawnych lnianowłosych kobiet. Wszystkie nosiły białe płócienne giezła ściągnięte w talii rzemiennymi pasami, gęsto nabijanymi ćwiekami. Na nogach miały wysokie sznurowane buty na solidnych podeszwach, a ich przedramiona chroniły szerokie skórzane bransolety najeżone żelaznymi kolcami. Wszystkie były uzbrojone w krótkie miecze, niektóre posiadały dodatkowo kuszę lub łuk.

Otaczały kołem jakąś niewidoczną spoza ich ramion i pleców osobę, wydając gniewne pomruki i stopniowo przesuwając się coraz bliżej trapu. Nagle z ust postaci wydobył się pełen trwogi dźwięk o takiej wysokości, że szklanice na stołach zabrzęczały. Dłoń Blathie zastygła w pół drogi do talerzyka z egzotycznymi orzeszkami.

Wiedźma z widoczną złością podniosła się z krzesła i energicznym krokiem podeszła do tajemniczej grupy. Marla bez zwłoki podążyła za nią – mina przyjaciółki zapowiadała miłe urozmaicenie leniwego wakacyjnego popołudnia. Blathie bez słowa rozepchnęła stojące najbliżej kobiety, choć każdej z nich sięgała zaledwie do ramienia. Oczom wróżki ukazała się oryginalna istota, której płeć trudno było w pierwszej chwili określić. Długie, miedziane włosy zakrywały połowę marmurowo bladej twarzy, a jedyne widoczne oko, wielkie i przerażone jak u schwytanego jelonka, było obwiedzione czarnym tuszem, w tej chwili nieco rozmazanym od łez. Drobne dłonie o pomalowanych na czarno paznokciach kurczowo ściskały obrąbek wąskiej tuniki, spod której wystawały rurkowate nogawki czarnych spodni, opadające na zniszczone trzewiki. Przez pierś przewieszona była wielka czarna sakwa. Pełne usta wyginały się żałośnie w podkówkę.

- No, dobra. Miejmy to z głowy – Blathie wydobyła z kieszeni chusteczkę do nosa i zarzuciła ją na miedziane kędziory. – MÓJ CI ON!

Kobiety spojrzały na nią z nieukrywaną niechęcią i zaczęły gorączkowo szeptać.

- O co chodzi? – spytała wiedźma, biorąc się pod boki i spoglądając na nie zadziornie. - Nałęczką go nakryłam, więc zabieram chłopaka ze sobą. Taki jest zwyczaj, nieprawdaż?

Najwyższa z niewiast, wyróżniająca się pasem upiększonym misternymi złotymi płytkami, popchnęła miedzianowłose stworzenie w stronę Blathie.

- Zgadza się, cudzoziemko. – powiedziała z pochmurną miną. – Jest twój.

Chłopak, nadal obficie roniąc łzy, przylgnął do pleców wybawicielki.

- Od kiedy Vistulanki łakomią się na pacholęta? – zakpiła. – Zawsze uprowadzałyście tylko krzepkich wojowników. Krzepkich i jurnych…

- Spróbuj ich znaleźć! – prychnęła z pogardą przywódczyni. - A życie ma swoje prawa. Jeśli plemię ma przetrwać, to musimy od czasu do czasu zniewolić jakiegoś samca.

Gniewnie potrząsnęła krótką jasną czupryną, a jej jasnobłękitne tęczówki pociemniały. Obojętnie minęła Marlę i weszła po trapie na pokład łodzi, a za nią podążyły pozostałe Vistulanki.

Blathie odkleiła młodzika od przemoczonej sukni, przyjrzała mu się z niesmakiem i wycedziła:

- Marlo, przedstawiam ci mojego krewniaka, Fila.

- Twojego… co?

- Nie co, tylko kogo. Ten nieszczęśnik należy do naszej rodziny, choć aktualnie nie przynosi jej szczególnego zaszczytu… Zwłaszcza od kiedy postanowił zostać Emoelfem.

- Przestań się mazać, makijaż ci spływa na szyję! – rzuciła ostro w stronę chłopaka, który wzdrygnął się ze strachu.

Fil zdjął z głowy chusteczkę, otarł nią twarz i z wdzięcznością spojrzał na wiedźmę.

- Dziękuję, Blathie! – wykrztusił. – Gdyby nie ty, te straszne kobiety wywiozłyby mnie na jakąś wyspę, żebym… żebym…

Marla, która bez powodzenia usiłowała stłumić śmiech, poddała się wreszcie, a przyjaciółka zawtórowała jej donośnie.

Urażony młody człowiek patrzył na nie z wyrzutem w orzechowych oczętach, znów skubiąc tunikę, pokrytą drobnym wzorkiem w postaci trupich czaszek. W końcu odwrócił się z zamiarem odejścia, ale dłoń Blathie błyskawicznie zacisnęła się na jego karku.

- Hola, kuzynku! Nie zamierzam kolejny raz ratować cię z opresji, więc na razie dotrzymasz nam towarzystwa, a potem grzecznie popłyniesz z nami do domu. To portowe miasto, szczególnie niebezpieczne dla takich ładniutkich głuptasów jak ty!
______________________________________________________________________________

1. Uprzejmość oberżysty znacząco wzrosła, odkąd stał się mimowolnym świadkiem przygody dziarskiego rycerza, który zwrócił się do Blathie tymi oto słowy: Hej,ciziu w zielonej kiecce, zabawimy się? Do następnej bitwy nieszczęsny człowiek musiał założyć bojowe suspensorium w rozmiarze XS.

piątek, 5 lipca 2013

Świat jest podły?

S is for the simple need
E is for the ecstasy.
X is just to mark the spot,
Because that’s the one you really want.
(Yes!) Sex is always the answer, it’s never a question,
‚Coz the answer’s yes, oh the answers (Yes)
Not just a suggestion, if you ask a question,
Then it’s always yes. Yeeeah!
http://www.youtube.com/watch?v=4kZd2qpuSxM

Świat jest podły! – stwierdziła w myślach księżna Balbinka. Aż do popołudnia nie odważyła się opuścić łoża i przekonywała samą siebie, że tak naprawdę – nie warto. Nie tylko dlatego, że minionej nocy chłonęła jak bibuła wszelkiego rodzaju trunki i próbowała solo odtańczyć menueta na stoliku do gry w szachy. Ani też dlatego, że wśród obecnych na balu młodych ludzi nie było nikogo dorównującego urodą Pawełkowi. No, powiedzmy, przede wszystkim dlatego…

Teraz bardzo powoli uniosła powieki. Bolało, ale dało się wytrzymać, bo jakaś litościwa ręka szczelnie zasunęła kotary i do sypialni przedostawała się tylko blada namiastka słonecznego światła. Postanowiła pominąć etap unoszenia głowy i z determinacją przeszła do fazy siadania na posłaniu. Zaraz gorzko tego pożałowała. Owszem, głowa pozostała w jednym kawałku (choć był to kawałek niemile kojarzący się z wielokrotnie drutowanym glinianym garnkiem), ale wzrok księżnej padł na to miejsce w łożu, gdzie powinien słodko pochrapywać i mamrotać przez sen jej małżonek – puste i zimne miejsce. Opadła z powrotem na pościel i zalała się łzami.


Po obiedzie, złożonym z trzech pigułek aspirynum popitych kielichem wysoko zmineralizowanej wody studziennej, Balbinka postanowiła przywrócić życiu odrobinę blasku, wybierając się na konną przejażdżkę. Chyłkiem przekradła się do stajni – nie chciała, żeby ktokolwiek poza ulubioną gniadą klaczką oglądał jej bladą twarz i podkrążone oczy.

Wrota były uchylone, więc weszła do środka, zauważając od razu dwa nowe, dość nietypowe elementy wyposażenia. Przy samym wejściu leżała dorodna, smakowicie zaokrąglona i kusząca złocistą skórką dynia. Natomiast obok jednego ze żłobów spoczywało w pozycji horyzontalnej nagie ciało młodego mężczyzny zaplątane w końską uprząż. Księżna zamarła. Czyżby miała przed sobą martwą ofiarę sadomasochistycznych praktyk któregoś ze stajennych? Zachęcona brakiem plam opadowych i charakterystycznego ckliwego odoru, zdecydowała się podejść bliżej.

Zdecydowanie, porzucony przy żłobie osobnik nie wyglądał na nieboszczyka. Jego skóra miała zdrowy brązowy odcień, a pięknie sklepiona pierś wznosiła się rytmicznie w oddechu. Doskonale umięśnione nogi lekko drgały, jakby śnił o biegu, poruszały się również muskularne ramiona. Wzrok księżnej spoczął na twarzy znaleziska, zarejestrował ostre, wyraziste rysy, prosty nos, stanowczo zarysowaną szczękę, zmysłowe usta i rozwichrzoną czuprynę, w którą wplątało się siano. Potem spojrzenie Balbinki zachłannie powędrowało niżej, przebiegło szeroki tors, prześlizgnęło się po wklęsłości pępka i kępce jedwabistych, ciemnych kędziorków, wreszcie zatrzymało się na szczególe anatomicznym, który nieczęsto miała okazję podziwiać. Hm…Właściwie słowo „szczegół” wydawało się w tym przypadku niezbyt trafne, natomiast „podziwiać” było jak najbardziej adekwatne do sytuacji.

Księżna znów pomyślała o pustym miejscu w małżeńskiej łożnicy i między jej aksamitnymi brewkami pojawiła się pionowa zmarszczka.

Przyklękła obok nieznajomego i ciekawie wyciągnęła smukły paluszek. Musnęła lękliwie męskość młodziana, po czym, ośmielona, pogłaskała ją od nasady po różową główkę. Nie obudził się, w przeciwieństwie do jego klejnotu, który wyraził pewne zaniepokojenie, lekko prężąc się pod palcami badaczki. Uspokajająco zacisnęła na nim dłoń i poczuła jak twardnieje i rośnie. Ze zdumieniem obserwowała tę metamorfozę. W zamkowej sypialni wszystkie istotne dla ciągłości rodu czynności odbywały się pod osłoną ciemności i obszernej pierzyny, jako że książę Pawełek zawsze szanował wolę wstydliwej małżonki1. Żądna wiedzy, kontynuowała eksperyment, coraz szybciej poruszając ręką. Rzęsy obiektu doświadczalnego drgnęły, ale oczy pozostały zamknięte, tylko z jego ust wydobył się niewyraźny szept, w którym Balbinka rozpoznała zaledwie dwa słowa: „tara” i „szorować”. Oddech śpiącego znacznie przyspieszył, a na jego twarz wypełzł ceglasty rumieniec. Księżna ze zdziwieniem zaobserwowała u siebie analogiczne objawy. Widok fallusa, celującego w dach stajni niczym latarnia morska, doprowadzał ją do euforii. Jej libido najwyraźniej osiągnęło poziom alarmowy.

Spazmatycznie łapiąc oddech, podjęła wolną ręką heroiczny bój z haftkami, zatrzaskami, guziczkami i innymi opornymi detalami swego stroju. Gdy wreszcie odgłos rozdzieranego jedwabiu obwieścił zwycięstwo, Balbinka wspięła się na biodra młodego człowieka z werwą amazonki dosiadającej dopiero co okiełznanego wierzchowca.



Pierwszą rzeczą, jaką Cieciuszek zobaczył po przebudzeniu, był amarantowy baldachim wsparty na czterech artystycznie toczonych kolumnach. Jednocześnie poczuł przyjemny chłód atłasowej pościeli, a w jego nozdrza wdarł się smakowity zapach świeżych bułeczek. Ten zmasowany atak bodźców sprawił, że ogarnęła go panika – to nie mogło dziać się naprawdę! Najwidoczniej szok wywołany niekompetencją Blathie sprawił, że zupełnie utracił kontakt z rzeczywistością. Zacisnął powieki, przekonany, że za chwilę ocknie się w stajni lub w swojej nędznej izdebce.

- Otwórz ślepka, kocurku! Przecież widzę, że już nie śpisz! – zaszczebiotał kobiecy głosik i czyjaś ciepła rączka poklepała go po policzku.

Wzdrygnął się. Było gorzej niż sądził – tak realistyczne omamy mogły się skończyć tylko kaftanem z rękawami związanymi na plecach na gustowną kokardkę…

Głosik prychnął ze zniecierpliwieniem, a rączka wślizgnęła się pod kołdrę i zaczęła lubieżnie pieścić jego szyję, pierś i brzuch. Kiedy dotarła do rejonów zagrożonych natychmiastową erupcją, Cieciuszek wrzasnął i usiadł na łożu.

- Nareszcie, śpiący królewiczu… – piękna istota, siedząca przy nim na posłaniu, była bez wątpienia księżną Balbinką, doskonale znaną z publicznych wystąpień u boku męża, aczkolwiek zazwyczaj nie pokazywała się poddanym w cienkiej jak pajęczyna nocnej koszulce na wąziutkich ramiączkach z różowej wstążeczki.

- Aaa… Ccso… – wybełkotał, próbując owinąć się kołdrą po samą szyję.

- Mój ty biedaku… – tym razem różowa łapka pogłaskała go po głowie – Już wczoraj zauważyłam, że masz kłopoty z mówieniem. Ale to nic, i tak WYGRAŁEŚ CASTING!

__________________________________________________________________________________

1. Gwoli ścisłości, prawie zawsze. Kiedy raz usiłował stanowczo przekonać ją do frywolnych igraszek, został skazany na tygodniową banicję na sofę w salonie. Oznaczało to wstrzemięźliwość seksualną we wszystkich możliwych aspektach ze względu na jednolite, jasne obicie kanapy.

poniedziałek, 1 lipca 2013

Niewiarygodna odmiana losu

Someday we'll live like horses...
http://www.youtube.com/watch?v=wZtJtB8yRww&feature=player_embedded#at=53 



Aromat unoszący się nad maleńką filiżanką zachęcająco połaskotał Marlę w nozdrza. Upiła łyk gęstego czarnego płynu i z wdzięcznością spojrzała na oddalającego się w stronę kuchni ogra. Argh nawet w białym fartuszku w niczym nie przypominał dystyngowanego szefa kuchni w zamku księcia Pawełka, ale kawę przyrządzał wyśmienitą. Może dzięki niej uda się wreszcie pokonać senność i wykrzesać z siebie iskierkę zainteresowania dla poczynań Blathie…

- A ta? Powinnam ją zabrać? – wiedźma rozpostarła przed nią bladozieloną jedwabną spódnicę, pokrytą o kilka tonów ciemniejszym haftem wyobrażającym gryfy i jednorożce.

- Blath, nie jestem pewna… To już będzie dwunasta…

- Spójrz tylko na metkę! – przyjaciółka podsunęła jej pod nos rzeczony przedmiot – „Krojmistrz Zwinnopalcy i synowie”! Wszystkie zbledną z zazdrości, kiedy to zobaczą!

- A, to co innego… W takim razie powinnaś ją ubierać na lewą stronę, bo jeszcze któraś to przegapi…

- Chyba masz rację, Marlo, nie wpadłam na to… A powiadają, że jasnowłose wróżki są mniej… bystre… – do któregoś zakątka umysłu Blathie dotarła świadomość popełnionej gafy, wiedźma zaczerwieniła się i szybko zmieniła temat. – Nie szkodzi, że to dwunasta. Pamiętasz tego minstrela, który wracał znad Nieco Chłodnego Morza?

- Oczywiście! – rozpromieniła się Marla. – Miał takie zgrabne łydki…

Przed oczami wróżki pojawił się obraz długich, smukłych nóg obleczonych w czerwone rajtuzy w ukośne zielone pasy.

- Łydki łydkami, istotnie niczego sobie, ale pomyśl o tym, co opowiadał o Troistym Grodzie. Przechadzki po nadmorskiej promenadzie… Eleganckie damy w najpiękniejszych szatach… Krzepcy rycerze w wykwintnych tunikach i najmodniejszych ciżmach… Ogniste spojrzenia… Wspólne wieczerze w tawernach… – złotozielone oczy Blathie zaszły mgiełką rozmarzenia.

Wróżka słuchała tych wywodów z powątpiewaniem. Choć z nich dwóch to ona była tą romantyczną i nierozważną, nadobne niewiasty przechadzające się na nabrzeżu kojarzyły się jej bardziej z przedstawicielkami Cechu Nierządnic niż ze szlachetnymi damami. I zapewne kolacje nie stanowiły ostatniego punktu rozkładu dnia. Właśnie, kolacje… Od dawna nie miała okazji zjeść w spokoju kolacji… Śniadania ani obiadu też nie… Księżna przypominała kłębek nerwów, a konwersacja przy wspólnym stole stała się dla biesiadników ciężką próbą…

- Marlo, nie gniewaj się, ale jesteś dzisiaj jakaś dziwna… – zaniepokoiła się przyjaciółka, widząc jej nieobecne spojrzenie.

- Wybacz, moja droga. Mamy właśnie w zamku poważny problem.

- I dopiero teraz o tym mówisz? Mogłabym coś doradzić! Wiesz, jak mi leżą na sercu sprawy księstwa! – w głosie Blathie zabrzmiała uraza. Bardzo nie lubiła, gdy plotki docierały do niej z opóźnieniem.

- Nie chciałam cię przeszkadzać. Miałaś ostatnio tyle pracy…

- Powiedzże w końcu, co się dzieje!

- Chodzi o księcia – westchnęła wróżka. – Ni stąd ni zowąd zainteresował się stanem swoich posiadłości i postanowił osobiście sprawdzić, czy są właściwie zarządzane. Jakby się cokolwiek na tym znał…

- To chyba dobrze?

- Wręcz przeciwnie, bo wcale się tam nie pokazał, choć wyjechał już przeszło pięć miesięcy temu!

- I nie szukaliście go? – Blathie szeroko otworzyła oczy. – Biednemu chłopcu musiało się przytrafić coś złego! Może stracił pamięć albo jęczy gdzieś w lochu!

- Już raczej w łożu niż w lochu – parsknęła gniewnie przyjaciółka.

- Jak możesz!

- Żebyś wiedziała, że mogę… – Marla ściszyła głos. – Powiem ci w zaufaniu, że ta cała kontrola to jedno wielkie oszustwo. Pawełek przysłał mi liścik z pozdrowieniami…

- I co w tym podejrzanego?

- Liścik przyniosła rybitwa. Rozumiesz? Nie gołąb, tylko rybitwa. Biedna Balbinka się zamartwia, a tymczasem zguba hula gdzieś na wybrzeżu!

Blathie wybuchła gromkim śmiechem.

- A to ci łapserdak! W takim razie powinnaś popłynąć ze mną – a nuż uda się go znaleźć! Co ty na to?

- Hmm… Kusząca propozycja… Ale co będzie z księżną? Biedaczka jest taka załamana…

- Powiesz jej, że jedziesz na poszukiwanie mężulka. Tylko nie wdawaj się w szczegóły. Albo nie, nic jej nie mów, wproszę się jutro do zamku na obiad i sama jej powiem, ty zupełnie nie umiesz kłamać – zadecydowała wiedźma.

- Ale kiedy ja się spakuję? – spłoszyła się Marla. – Mam kilku klientów ze sprawami niecierpiącymi zwłoki.

- Spokojnie, możemy przełożyć podróż o kilka dni. Zresztą ja już jestem prawie gotowa do drogi, więc mogę cię zastąpić. Powiedz mi tylko, co to za sprawy.

Po wyjściu wróżki Blathie dorzuciła jedwabną spódnicę do kufra i z wysiłkiem docisnęła jego wieko. Podobnego nakładu sił wymagało zamknięcie pozostałych pięciu. Za to z trzema sepetami kryjącymi w sobie klejnoty i kosmetyki poszło już całkiem łatwo.



Z udawanym entuzjazmem zamiatał podłogę, czując na karku baczne spojrzenia małych, zapłyniętych tłuszczem oczek kobiety, której potężne cielsko zdawało się wypływać z fotela. Udręczony mebel przeraźliwie skrzypiał przy każdym jej ruchu, choć był to zaledwie ruch palców trzymających druty. Dziergany przez monstrualną niewiastę dwukolorowy szalik miękko spływał na posadzkę, układając się w wężowe sploty. Na białym tle płonął ognisty napis: Smokovia Pany!

Wreszcie kobieta rozdzierająco ziewnęła, odłożyła robótkę do wiklinowego koszyczka i oświadczyła:

- Czas na poobiednią drzemkę… Kiedy już pozamiatasz, to pozmywaj naczynia, nakarm kury, zagnieć ciasto na placek i zmień pościel chłopcom. A przy okazji wyjmij dla nich z bieliźniarki świeże nocne koszule… I nie zapomnij, że Haldi lubi, kiedy szlafmyca jest świeżo wykrochmalona!

Podniosła się z fotela, który odetchnął z ulgą wszystkimi sprężynami, ale przed opuszczeniem kuchni zatrzymała się na chwilę w drzwiach, mierząc młodzieńca wzrokiem od stóp do głów.

- Prawdę mówiąc, mógłbyś trochę o siebie zadbać – rzuciła, krzywiąc z niesmakiem mięsiste wargi, pokryte resztkami tłustej szminki, której barwa doprowadziłaby do szału każdego hiszpańskiego byka. – Nic dziwnego, że wszyscy nazywają cię Cieciuszkiem!

Kiedy wreszcie poczłapała do sypialni, westchnął ciężko i oparł się na trzonku od miotły. Pewnie, że powinien popracować nad swoim wizerunkiem, ale właściwie po co? Codziennie od bladego świtu do późnej nocy walczył z brudem, kurzem i bałaganem w domostwie macochy i jej rozpaskudzonych bliźniaków. Pierwszy zrywał się na nogi, kolejny raz obiecując sobie solennie, że wreszcie ukręci łeb kogutowi, i ostatni wlókł się do łóżka, tak zmęczony, iż nie zwracał uwagi na aktualną liczbę sublokatorów obdarzonych kłująco-ssącymi narządami gębowymi. A do brudnej roboty najlepiej nadawał się strój kupiony za grosze w maleńkim sklepiku ze starzyzną wąsatego Sosifa: watowane portki, kufajka i wygodne walonki. Dobrotliwy staruszek dorzucił nawet za darmo uszankę, wyjaśniając poufale, że sam korzystał z niej za życia małżonki, opuszczając klapki podczas co bardziej burzliwych żoninych monologów…

Słysząc zbliżające się kroki, Cieciuszek szybko wrócił do przerwanych porządków. Do kuchni wkroczył wytwornie ubrany młodzieniec, roztaczając wokół siebie zapach wody toaletowej „Duce”. Dopasowany niebieski surdut i obcisłe białe pludry doskonale podkreślały jego zgrabną sylwetkę, perłowa kamizelka pięknie kontrastowała ze śniadą cerą i ciemną czupryną, a cyrkonie w klamrach jego trzewików zdawały się świecić własnym blaskiem.

- Hej, jeszcze nie skończyłeś? Jak się tak będziesz grzebał, to nie doczekam się tego ciasta z wiśniami! – przybysz sięgnął do miski, wrzucił do ust garść owoców. Krwisty sok spłynął mu po podbródku, plamiąc śnieżnobiały żabot.

Zaraz pewnie wytrze palce w połę… - pomyślał z rezygnacją Cieciuszek, oczami duszy widząc siebie zgiętego nad tarą i bezskutecznie próbującego usunąć z delikatnej tkaniny czerwone piętna. Gdybym to ja miał takie wspaniałe szaty, potrafiłbym o nie zadbać. A już na pewno wyglądałbym w nich lepiej niż ten mdły goguś, w końcu ma się ten wzrost i posturę!

Drzwi ponownie zostały otwarte, tym razem tak gwałtownie, że Cieciuszek wzdrygnął się i upuścił miotłę, a młodemu elegantowi utknęła w gardle ostatnia wiśnia. Cieciuszek szybko przywrócił mu oddech paroma silnymi ciosami w plecy, mając przed oczami uroczą wizję posiniaczonego grzbietu pacjenta. Do pomieszczenia wtargnął młody człowiek w zabłoconych butach do konnej jazdy, zostawiając na podłodze brudne ślady. Jasne kędziory i bladoróżowa cera drugiego z bliźniaków po raz kolejny skłoniły Cieciuszka do krótkiej refleksji dotyczącej przewrotnej natury kobiet i niezmierzonego oceanu męskiej naiwności. Cóż, ponoć macocha kilkanaście lat i kilkadziesiąt kilogramów temu była całkiem powabną niewiastą…

- Haldridge, braciszku, tkwisz przy tych swoich głupich sztalugach i nawet nie wiesz, co się dzieje w mieście! – jasnowłosy cisnął na stół szpicrutę, przewracając przy tym cukiernicę, po czym przyssał się łapczywie do dzbana z winem. Zaspokoiwszy pragnienie, zwrócił się do brata z błyszczącymi z podniecenia oczami.

- Księżna Balbinka szuka księcia, wyobrażasz sobie?!

- Belvi, to ma być jakaś nowość? – głos bruneta wyrażał znudzenie. – Wszyscy wiedzą o zaginięciu księcia Pawełka… W końcu nie ma go już od pół roku… Mnóstwo państwowej kasy poszło na opłacenie jasnowidzów i wróżbitów, a ilu błędnych rycerzy wybrało się na poszukiwania…

- Nie o to chodzi, głupku, księżna szuka NOWEGO księcia! Najwyraźniej znudziło się jej czekanie, bo dziś herold ogłosił wybory książęcego p.o. małżonka!

Zblazowaną minę Haldridge’a zastąpiło lekkie ożywienie.

- A powiedział, na czym ta impreza ma polegać?

- Jasne! Księżniczka wybierze odpowiedniego kandydata podczas jutrzejszego balu na zamku – Belvidge zerwał się z fotela, podbiegł do brata i z całej siły klepnął go w plecy. – Mamy szansę, rozumiesz, mamy szansę!

Ciemnowłosy sceptycznie uniósł brew i otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale w tym momencie od drzwi rozległ się gniewny głos:

- Co wy wyprawiacie, dzieciaki?! Oka nie można zmrużyć!



Cieciuszek nie zwracał uwagi na gorącą wodę, która parzyła mu palce.Od rana był rozdrażniony i zdekoncentrowany. Przy śniadaniu posolił kakao Haldiego, który jak zwykle wypił je duszkiem i potem spędził upojne dziesięć minut w wygódce. To akurat nie było najgorsze, przyniosło nawet Cieciuszkowi pewną satysfakcję, za to sprzątając po obiedzie, nieostrożnie pociągnął za obrus, kilka kieliszków zsunęło się ze stołu, brocząc czerwonym winem, a półmisek czule przywarł do dywanu lepkim od sosu wnętrzem.

Teraz zaś w pocie czoła usuwał skutki widowiskowego poślizgu na schodach, zakończonego bardzo twardym lądowaniem piętro niżej i rozrzuceniem w promieniu kilku metrów świeżo upranej bielizny.

Ale, do gnoma, jak mógł zachować spokój po tym, co go wczoraj spotkało?!

Kiedy Belvi powiedział o planowanym na dzisiejszy wieczór castingu, Cieciuszek był pewien, że oto wreszcie spełnia się przepowiednia jego chrzestnej matki, wróżki Marli. Według jej słów, wypowiedzianych nad kolebką nowo narodzonego chłopca, w dorosłym życiu czekała go NIEWIARYGODNA ODMIANA LOSU. Tak, to było to – był mu pisany los księcia! Co prawda ostatni raz widział piękną wróżkę jako nastolatek, podczas wesela ojca i macochy, ale do dziś dźwięczały mu w uszach jej słowa: „Nigdy nie porzucaj nadziei, mój chłopcze!”

Tylko pamięć o nich pomogła mu przetrwać szok wywołany stanowczą decyzją macochy: bliźniacy sami udadzą się na bal, a jego rola ma się ograniczyć do pomocy w przygotowaniach. Podłe babsko najwyraźniej doskonale zdawało sobie sprawę, że jej synowie nie mieliby szans w porównaniu z wykąpanym, ogolonym, uczesanym i przebranym w szykowny strój Cieciuszkiem! I teraz ci dwaj lalusie w towarzystwie starej ropuchy zmierzali do zamku w pięknym powozie, a on jak zwykle tkwił w kuchni!

Z rozpaczą cisnął kostkę mydła do balii i krzyknął, zaciskając pięści:

- Pomocy, matko chrzestna, co ja mam teraz zrobić?!

Nieoczekiwanie oślepił go jaskrawy błysk. Flesz? Skąd, głupcze! – poprawił się w duchu. Przecież lampę błyskową wynajdą dopiero za kilkaset lat…

- Nie stój tak, dryblasie! – podskoczył, słysząc za plecami ostry jak brzytwa damski głos. – Nie ma czasu, bierzemy się do roboty.

Drobne, ale mocne dłonie zacisnęły się na jego ramionach, odwróciły i stanął twarzą w twarz (może raczej podbródkiem w twarz) z ciemnowłosą kobieta o złocistozielonych, trochę kocich oczach.

- I co się tak gapisz, wiedźmy nie widziałeś? – rzuciła – Marla jest bardzo zajęta, zgodziłam się ją zastąpić. Niech tylko sobie przypomnę, co nam będzie potrzebne…

Wyjęła z maleńkiej torebeczki pożółkłą kartkę, zerknęła na nią i mruknęła do siebie:

- Dynia… Myszki… Kot… Na co mi kot?… Aha, ktoś musi powozić…Wszystko jasne…

Potem podniosła wzrok na oszołomionego Cieciuszka i rozkazała:

- No to leć do ogródka po tę dynię, ale już!



Pozłocista kareta pędziła w stronę zamkowego wzgórza, kołysząc się na boki. W środku wygodnie rozpierał się na pluszowym siedzeniu smukły, czarno odziany młodzian, podkręcając od czasu do czasu długi, cienki wąsik i mrucząc z zadowoleniem. Cieciuszek rozdymał chrapy, a jego kopyta głośno stukały, ślizgając się na kocich łbach. Na zakręcie zarżał głośno, podniósł ogon i w ramach protestu pozostawił na drodze wonną pamiątkę.

Blathie z pewnym zażenowaniem obserwowała tę scenę w kryształowej kuli.

- Bogowie, przecież to nie moja wina, że ta okropna różdżka znów się omsknęła… – wzruszyła ramionami – I w końcu można to nazwać NIEWIARYGODNĄ ODMIANĄ LOSU