niedziela, 27 października 2013

Tylko parę kropelek

Choroba, tocząca jego ciało, coraz bardziej dawała mu się we znaki. Co chwilę oblewał go nieznośny żar, by za moment ustąpić miejsca wrażeniu przenikliwego zimna, przyprawiającego o dreszcze i wywołującego nieznośne szczękanie zębami. Pośrodku czoła, u nasady nosa, znajdowało się ognisko tępego bólu, który żelazną obręczą obejmował głowę i uciskał nerwy z konsekwencją i wprawą doświadczonego kata. Przekrwione oczy piekły i łzawiły przy każdej próbie uniesienia opuchniętych powiek. Nie próbował już nawet usiąść, bo najmniejszy wysiłek musiał teraz okupić coraz większym osłabieniem.

Miał ochotę umrzeć… Niestety, w przypadku wampira nie było to takie proste, wymagało skomplikowanych rytuałów, kilku rekwizytów i aktywnej współpracy osób trzecich…

- Kurul, weź się w garść! – w głosie Skorpiona dało się słyszeć zniecierpliwienie. – Nigdy nie miałeś kataru?

W odpowiedzi kichnął, z premedytacją zwracając twarz w stronę wojownika.

- Żebyś wiedział, że die… – wymamrotał, hałaśliwie wydmuchawszy nos. – Bo też digdy die taplałeb się w borzu… adi die łaziłeb godzidabi po deszczu…

- Czyżbym słyszał jakieś pretensje? – zmarszczył się Skorpion.– Ja cię nie prosiłem, żebyś zostawiał swój pagórek i płynął z nami!

- Ale to ty się uparłeś, żeby wysiadać podczas dajwiększej ulewy! Bogliśby ją przeczekać u Jodasa…

- Nudny jesteś, powtarzasz to od wczoraj. W końcu znalazłem tę jaskinię, na łeb nam nie pada, a jak dobrze pójdzie, to i ognisko rozpalę – Skorpion najwyraźniej uznał temat za wyczerpany i powrócił do flegmatycznego pocierania o siebie dwoma mokrymi patykami.

Kurul z jękiem przewrócił się na posłaniu z liści i z rozpaczą wpatrzył w ociekającą wilgocią skałę. W grocie było już prawie ciemno, jako że na zewnątrz dobiegał kresu szary deszczowy dzień. Zmarznięty i do cna wyczerpany wampir zapadł w gorączkowy sen.

Skorpion uparcie tarł kawałki drewna, dopóki na palcach nie wezbrały mu dorodne pęcherze. Dopiero wtedy odrzucił gałązki, ciskając w ślad za nimi kilka nieprzystojnych wyrazów. Po krótkim namyśle postanowił poszukać czegoś na rozpałkę w głębi pieczary. Szybko odrzucił trzeźwą myśl, że prawdopodobieństwo sukcesu jest znikome. Zawsze był człowiekiem czynu, przedkładającym działanie nad refleksję.



Pierwszy obudził się nos. Po sygnale ostrzegawczym w postaci intensywnego łaskotania obolały i zaczerwieniony organ powonienia gwałtownie pozbył się swej zawartości, zmuszając Kurula do opuszczenia słodkiej krainy snów.

Kiedy spał, musiała zapaść noc, bo w jaskini panował mrok. Wytężył wzrok, ale nie udało mu się zlokalizować Skorpiona. Wypatrzył za to tłustego nietoperza, który starannie opatulony błoniastymi skrzydłami zwisał tuż nad nim. I najwyraźniej był pogrążony w głębokiej drzemce, skoro nie spłoszyło go Kurulowe kichnięcie.

Wampir bezszelestnie uniósł się do siadu, bezgłośnie przykucnął i błyskawicznie skoczył na swą ofiarę w najlepszym kocim stylu. Przynajmniej takie było założenie. Choroba osłabiła widać refleks Kurula, bo jego palce o milimetry minęły cel. Wyrwany ze snu zwierzak z wdziękiem przejrzałej gruszki plasnął o ziemię, potoczył dokoła oszołomionymi ślepkami i ciężko zerwał się do lotu. Zataczając się w powietrzu i obijając o występy skalne, w popłochu opuścił grotę.

Nieumarły z jękiem zawodu opadł na czworaki. Zdobycz umknęła, a zatkany nos nie pozwalał mu sprawdzić, czy w pobliżu znajdują się jakieś inne stałocieplne stworzenia. Skorpion również gdzieś przepadł, zostawiając go samego, chorego, zziębniętego i głodnego…. Choć może to i lepiej, że gdzieś się zawieruszył… Nie żeby zamierzał wrócić do wysysania ludzi… To takie… niehumanitarne… Ale parę kropelek…

Zaburczało mu w brzuchu, a w ustach zebrała się ślina…

Nie jest dobrze – pomyślał. Jeśli szybko czegoś nie upoluję, skończę jak wuj Akapitul! 1.

Wstał i na uginających się nogach wyszedł z pieczary. Pewną otuchą napełnił go fakt, że wreszcie przestało padać.



Smukłe palce, zakończone długimi, karminowymi paznokciami, delikatnie gładziły futerko nietoperza.

- Powiadasz, że próbował cię upolować? Hm… W takim razie musiałeś się pomylić. Nie może być wampirem.

Zwierzątko zaoponowało, wydając serię pisków o wysokiej częstotliwości.

- Nie obraź się, tłuścioszku, ale zrobiłeś się nieco ociężały. Każdy wampir schwytałby cię w mgnieniu oka…

Doskonale ukształtowane, idealnie uszminkowane wargi wygięły się w złowieszczym uśmiechu.

- Zresztą, kimkolwiek jest… Nie przepadamy tutaj za obcymi. Trzeba się będzie nim zająć.

Ciemnoczerwona mantyla miękko spłynęła na oparcie sofy, odsłaniając głęboki dekolt czarnej sukni. A potem cicho skrzypnęły drzwi brzuchatej szafy.



Do jaskini nie prowadziła co prawda żadna ścieżka, ale połamane gałęzie krzewów wyraźnie znaczyły drogę, którą przebyli wcześniej ze Skorpionem. Kurul podążył teraz po śladach w przeciwnym kierunku, spodziewając się lada chwila dojrzeć szukającego opału przyjaciela.

Nadzieja rozwiewała się w miarę jak oddalał się od pieczary, grzęznący w gęstym błocie i chłostany przez mokre liście. Przystanął, żeby otrzeć nos koronkowym mankietem koszuli i wówczas między drzewami dostrzegł leśny trakt. Uwolnił się z uścisku jakiegoś wyjątkowo namolnego krzaka, zostawiając na nim resztki wykwintnego żabotu, z trudem przelazł przez płytkie koryto strumyka i stanął na szerokiej ścieżce.

Z przykrością uświadomił sobie, że szanse na odnalezienie Skorpiona wynoszą zaledwie 50 procent, ponieważ dróżka prowadziła w dwie strony – po jego prawej ręce wspinała się łagodnymi zakosami na wzgórze, a po lewej zbiegała w dół, najpewniej ku szumiącemu w oddali morzu. Na samą myśl o rozhukanych falach i przejmującym do szpiku kości wietrze zrobiło mu się jeszcze zimniej, więc nie wdając się w dalsze rozmyślania, ruszył w górę.

Choć z natury nie lękał się ciemności, czuł się nieswojo wśród drzew i krzaków, które w odróżnieniu od pieczary niczym nie przypominały swojskich krypt ani zacisznych grobowców. Wicher ustał i Kurul słyszał tylko szelest liści i odgłos spadających z gałęzi kropel wody. Bacznie rozglądał się na boki w obawie przed czymś, co mogło się czaić wciemnościach 2..Tak bacznie, że przycupniętą na skraju ścieżki postać zobaczył dopiero wtedy, gdy na nią wpadł…

Postać z okrzykiem zaskoczenia opadła na siedzenie, a wampir runął jak długi do przodu, lądując na szczęście na czymś miękkim, wydzielającym intensywny roślinny zapach. Pozbierał się najszybciej jak mógł i stwierdził, że miękkie lądowanie zawdzięcza tobołkowi wypełnionemu jakimś zielskiem. Obok niezdarnie gramoliła się z ziemi kobieta, zapewne właścicielka zawiniątka.

Kurul schylił się i szarmancko pomógł jej wstać.

- Bardzo przepraszab! Die spodziewałeb się tu dikogo o tej porze… – pokajał się.

- Oj, synku, ależ cię dopadło! – nie widział dobrze jej twarzy, ale głos brzmiał dobrotliwie. – Któż to widział włóczyć się po lesie z takim katarem!

Pod wpływem tego współczującego tonu wampir zupełnie się rozkleił.

- Kiedy ja… Die bab iddego wyjścia… – pociągnął nosem. – Wszystko się ostatdio sprzysięgło przeciwko bdie!

- Pech cię już najwyraźniej opuścił, młodzieńcze! – uspokajająco poklepała go po ramieniu. – Trzeba mieć szczęście, żeby przypadkiem trafić na najlepszą zielarkę w całej Przymorskiej Dziedzinie! Udało ci się tylko dlatego, że wilczychwost i paliflaka trzeba zbierać podczas pełni księżyca.

Kurul chciał coś odpowiedzieć, lecz jego nos znów się uaktywnił i na kilka minut całkiem przejął inicjatywę. Nieznajoma cierpliwie przeczekała kanonadę, po czym wręczyła mu czyściutką płócienną chusteczkę.

- Chodź ze mną, zanim znów się rozpada. Pomyślę nad leczeniem, a ty opowiesz mi, co cię tu przywiodło.

W serce wampira wstąpiła nadzieja.



Dom był zdaniem nieumarłego trochę za duży jak na skromną chatkę zielarki, ale izba, do której go zaprowadziła, wydała mu się po prostu modelowa. Pęki ziół suszące się u powały, kociołek z bliżej nieokreśloną, mocno pachnącą i bulgoczącą zawartością, rząd słoików i flasz z grubego szkła, wypełnionych tajemniczymi proszkami i cieczami, wreszcie jakieś nastroszone wielkodziobe ptaszysko, przestępujące z nogi na nogę na oparciu zydla – wszystko to odpowiadało obiegowym wyobrażeniom o znachorskich siedzibach. Z ulgą opadł na ławę, rozprostował zmęczone nogi i w migotliwym świetle lampy ukradkiem przyglądał się gospodyni, która wyjmowała z węzełka zioła i pieczołowicie rozkładała je na stole.

Obszerna brunatna spódnica i bury watowany kaftan nie pozwalały ocenić jej figury, a zgniłozielona chusta zakrywała włosy niczym zakonny welon. Przemknęła mu przez głowę myśl, że w lesie musi doskonale wtapiać się w tło… Binokle o grubych szkłach, osadzonych w topornej oprawce, nie dodawały kobiecie urody, ale jasnobłękitne oczy spoglądały ciepło i przypominały wampirowi ukochaną nianię, która zawsze tak troskliwie opatulała go świeżo wykrochmalonym całunkiem i opowiadała bajeczkę o Kubie Wysysaczu…

Zielarka skończyła segregować roślinki. Podkręciła trochę knot lampy i przysunęła ją bliżej gościa.

- Otwórz usta, wystaw język i powiedz „aa”! – poleciła.– Katar widać gołym okiem, ale muszę sprawdzić gardło.

Skwapliwie wykonał polecenie, aż zaprotestowały stawy żuchwowe.

- Oj… A jednak… Dobrze, możesz już zamknąć.

Zaniepokojony jej słowami o mało nie przytrzasnął sobie języka.

- Czy to coś poważdego? – spytał.

- Ehem… Nie, wyjdziesz z tego… – zauważył, że mówiąc to, odwróciła wzrok. – Zaczniemy od rozgrzewającej kąpieli.

Nawet się nie obejrzał, kiedy stanęła przed nim wielka balia pełna parującej wody, do której znachorka wrzuciła garść pokruszonych liści i kilka fioletowych jagód.

Wręczywszy mu kawał szarego mydła, dyskretnie wycofała się do sąsiedniej izby.

Kurul z pomrukiem zadowolenia zanurzył się w gorącej wodzie. Przymknął oczy i rozkoszował się ciepłem, przenikającym całe ciało. Zaczęła go ogarniać błoga senność…

Nie wyczuł jej obecności, nawet gdy była już całkiem blisko. Zaalarmowała go dopiero skrzypiąca deska w podłodze. Podniósł głowę i po raz wtóry tej nocy otworzył usta na całą szerokość.

Była… oszałamiająca… Jak obciągnięta czarnym jedwabiem klepsydra…Uwolnione spod chusty złociste sploty sięgały bioder… Niebieskie oczy spozierały zaczepnie spod niesamowicie długich rzęs…Odważny dekolt ukazywał… Ukazywał…

Kurul głośno przełknął ślinę. Jego serce na sekundę przyhamowało, a potem ruszyło galopem, aż w uszach wampira rozległ się głośny tętent. Jednocześnie uświadomił sobie dziwny dyskomfort gdzieś poniżej pępka.

Usłyszał jej perlisty śmiech. Rozchyliła wargi i leciutko omiotła różowym języczkiem górne zęby, ostre i długie jak jego własne. Wampir jęknął, czując, że anatomia całkiem wymyka mu się spod kontroli. Wielokrotnie czytał o tym, jak czyjeś serce wezbrało pożądaniem. Jednak to, co wezbrało u niego, wydawało się dość odległe od serca…

W panice chwycił gąbkę i zasłonił część ciała, która właśnie postanowiła zacząć żyć własnym życiem.

- Ss..skaleczysz się… – wybełkotał.

Znów ten śmiech. Wolniutko, krok za krokiem zbliżała się do balii, zalotnie kołysząc biodrami. Stanęła za nim, poczuł na ramionach dotyk ciepłych dłoni, które pieszczotliwie przesunęły się po łopatkach i objęły go w pasie. Włoski na karku stanęły mu dęba. Nie tylko na karku. Nie tylko włoski…

Szczupłe palce o karminowych paznokietkach zręcznie wyłuskały gąbkę.

- Rozluźnij się, złotko. Pomogę ci umyć plecki!



Obudził się z uczuciem pełnego satysfakcji zmęczenia, jakiego doznaje wspinacz po pokonaniu kolejnego szczytu. Ziewnął, przeciągnął się, po czym uniósł kołdrę i zerknął z niedowierzaniem. Wszystko wyglądało normalnie, a przecież wczorajsza transformacja na pewno mu się nie przyśniła!

- Śniadanko, kochanie!

Drgnął i prędziutko podciągnął kołdrę do pasa.

W drzwiach stała gospodyni w zwiewnym różowym peniuarze i w pantofelkach ozdobionych łabędzim puchem. W rękach trzymała tacę z dwoma szklanicami wypełnionymi napojem barwy barszczu. Podeszła, postawiła poczęstunek na nocnym stoliku i usiadła na brzegu posłania.

- AB, z sosem tabasco i odrobiną pieprzu – poinformowała.

- Tylko że ja… Nie pijam ludzkiej. Jestem przeciwnikiem przemocy.

- Możesz się częstować bez wyrzutów sumienia. Nikt nie ucierpiał, wręcz przeciwnie! – ze śmiechem rozwiała jego obawy. – Od czasu do czasu w celach leczniczych upuszczam krwi miejscowym drwalom i rybakom. Sami się proszą i jeszcze mi za to płacą!

Uspokojony, wreszcie zaspokoił głód.

- Powoli! – ostrzegła go, sięgając po drugie naczynie. – Ostatni pacjent miał we krwi chyba ze trzy promille…

Rzeczywiście, kiedy skończyli, trochę szumiało mu w głowie, ale poczuł, że wraca utracona w chorobie energia. Władczo objął zielarkę, przyciągnął i posadził sobie na kolanach. Zawsze był trochę nieśmiały w obecności kobiet, jednak tej nocy narodził się nowy Kurul, namiętny i świadomy swoich walorów.

- Ach, Yaggo, jak to możliwe, że taka wampirzyca jak ty mieszka sama! – mruknął, wdychając zapach jej włosów.

- Okrutne zrządzenie losu… – westchnęła. – Moim mężem był Wąpierz Wdały, niech mu urna luźną będzie, młodszy brat stryjecznej babki szwagra matki samego Lestata. Mężny, urodziwy, pełen wigoru…

- I cóż się z nim stało? – przerwał tę wyliczankę nieco rozdrażniony Kurul.

- Stoi tam, na kominku. Została z biedaka tylko garść popiołu.

- ??!

- Padł ofiarą zabobonów…

- Czyżby go… – wstrząśniętemu wampirowi głos uwiązł w gardle.

- Nie, nie! Wmówił sobie, że światło słoneczne jest dla nas zabójcze. Któregoś dnia nieopatrznie uchylił okiennicę i… nastąpiła fatalna reakcja psychosomatyczna… – po policzku Yaggi spłynęła łza. – A potem… Cóż, w tej głuszy trudno trafić na kogoś interesującego. Co za szczęście, że napadłeś na mojego nietoperza – gdyby nie to, nawet bym się nie dowiedziała o twoim istnieniu!

Oj tak, szczęście! – pomyślał Kurul, obejmując ją mocniej. Inaczej nigdy bym się nie dowiedział, że wampiry są zdolne do…

___________________________________________________________________________________

1. Wuj Kurula wwieku 928 lat pod wpływem pewnych wstrząsających przeżyć przeszedł gruntowną przemianę duchową i postanowił wieść odtąd ascetyczny tryb życia. Odprawiwszy pogrążoną w rozpaczy małżonkę i szlochająca dziatwę, zatrzasnął się w prostej sosnowej trumnie i odmówił przyjmowania pokarmów. Po upływie kilku miesięcy anachoreta zmienił zdanie i wrócił na falujące ze szczęścia łono rodziny, ale wyniszczony długotrwałą głodówką organizm nie wytrzymał – wuj zmarł z przejedzenia, wyssawszy pierwszą napotkaną samicę komara. RIP!

2. Miał rację. Czyhające na nieostrożnych przechodniów pająki wcale nie należą do rzadkości. Nie mówiąc już o biedronkach…

piątek, 4 października 2013

Don’t stop the party!


Dedykowane Lotharowi:)

Działało przez dwa dni. Naprawdę działało. Jedzonko do łóżeczka, głaskanie po główce, pocieszanie biednego skrzywdzonego elfika…

A potem powiedziała, żebym się w końcu uspokoił, bo pościel zaczyna pleśnieć. I że brzuch mi urósł od czekolady. Natychmiast sprawdziłem – podłe oszczerstwo! Płaski i śliczny jak zawsze, ani jednej zbędnej fałdki! Zazdrości mi, bo sama musi się ściskać gorsetem albo chodzić cały dzień na wdechu!

Uparły się z Marlą, że mnie oswoją z tą… z tym ich księciem. Co to, zwierzątko jakieś jestem, żebym się musiał oswajać? Powiedziały, że to „zapobiegnie długofalowym negatywnym skutkom traumatycznego przeżycia”. Ten ich magiczny żargon… Jakie skutki? Że niby jakiejś fobii się nabawiłem? Bez przesady. Kogo się miałem przestraszyć, jakiegoś zboczeńca? ZBOCZEŃCA?! BLATHIE, RATUUUNKU!!!

Zaprosiły na wieczór gości, żebym „czuł się pewniej w większym gronie”. Na pewno przylezie to brodate straszydło z Vostokii i zramolały maga…mega…megalomag Marli. I z pół tuzina innych nudziarzy obojga płci. Co to ma właściwie być, kuracja wstrząsowa?

Tak czy owak, postanowiłem zrobić dobre wrażenie. Nowy kubraczek, bufiaste spodenki, łydeczki pięknie obciągnięte jedwabnymi pończoszkami, tu i ówdzie trochę biżuterii kuzynki, subtelny makijaż… Wróć. Zero makijażu. Czy to czasem nie podpada pod przemoc w rodzinie? Powiedziała, że wyglądam "jak drag queen" i brutalnie starła wszystko mokrym ręcznikiem! (Swoją drogą, tusz miał być wodoodporny – więcej nie kupię kosmetyków z dostawą gołębiem pocztowym.) Obie z Marlą nie mają zielonego pojęcia o wizażu i stylizacji. Nic dziwnego, jak były w moim wieku, to używało się przypalonego korka, mąki i połówki buraka.

A potem tak na mnie naskoczyła o te kilka kolczyków w brwi, że zapomniałem spytać, kto to jest ten drag-ktośtam…

Heh, taka niby spostrzegawcza, a nie zauważyła resztek agrafki w zamku od szkatułki na klejnoty! Na wszelki wypadek następnym razem użyję szydełka.

Udało się! Jak zaczęły szczebiotać do pierwszych gości, prysnąłem szybko na górę i podprowadziłem z toaletki Marli trochę pudru i tusz. Kiedy mnie przedstawiały, paru osobom mało oczy nie wypadły z twarzy. Blathie zresztą też… Zawsze wiedziałem, że blada twarz w połączeniu z ciemną oprawą oczu daje piorunujący efekt. Szkoda, że moja wredna kuzynka gdzieś pochowała wszystkie szminki – mogło być jeszcze lepiej.

Okazało się, że książę wcale nie jest taki okropny, przeciwnie, całkiem sympatyczny! Zauważył, że jestem spięty i dolewał mi wina, kiedy Blathie nie widziała. I jeszcze czegoś takiego, co miało śmieszne gwiazdki i napis VSOP na etykietce, i mocno piekło w język.

Zaproponował mi nawet bruderszaft, tylko że Marla nie pozwoliła nam się pocałować. Powiedziała, że on ma na razie „nieustabilizowaną orientację” i to się może źle skończyć. Ja też muszę mieć nieustabilizowaną, bo jak chciałem pójść do ubikacji, to za demona nie mogłem trafić do właściwych drzwi. A jak już wszedłem, to się okazało, że w międzyczasie przenieśli tam kuchnię…

Chciałbym mieć takie ciemne loki jak Pawełek! Śmiał się, jak mu to powiedziałem i stwierdził, że „rude jest piękne”. Sam wiem, przeglądam się przecież w lustrze!

Ale przydałaby się jakaś odmiana od czasu do czasu. Kiedyś, jeszcze w szkole, eksperymentowałem z papilotami. Gniotło tak, że przez pół nocy nie mogłem zasnąć i w końcu rano zapomniałem je zdjąć. Tylko Argh się nie śmiał – myślał, że to ściągi na klasówkę z historii. Głupek, z historii zawsze byłem świetny!

Za to tata od razu rozpoznał swój ukochany „Codziennik Łowiecki”…

…Czemu niby mam iść do swojego pokoju? To on mógłby się do mnie pofatygować! Ta sama droga… Daaałabym ja, daała, ale nie maam komu, jak się nie doczekam, to pójdę do doomu! Hop, siup!… Strasznie się ciemno zrobiło, może by ktoś zapalił światło… Że co? Zejście do piwnicy? Nie, nie, sam wstanę… Mówiłem, że sam wstanę, dewianci! Gdzie z tymi łapami?… Gdy poszła na cmentarz, dopadł ją znienaaacka, a jak każdy zombie, miał wielkiego waaacka!… Ups, przepraszam państwa… Pomyliłem pokoje… Nie, nie przyłączę się… STANOWCZO NIE!… Szła ogrzanka do kochanka, do zielooonego, hahaha, do zielooonego… Szła, szła… A mnie żadna nie chce, ślicznego…CHLIP…CHLIP… Aj, będzie plama na kołnierzyku… Oj,dana, oj, dana, figlował do rana, aż od tych igraszek odpadł mu kutaaasek!… Co mam zamknąć? Gbur jakiś nieokrzesany! Sam się zatkaj, trollu niemyty! PLASK!.. RYMS… Auć! I tak będę śpiewał!! Pobzykałby sobie, ale się nie uda, bo ma maluśkiego jak u krasnoluuuda!… Dziadowska ta oberża… Wszystko jakieś krzywe… Też coś, schody na suficie… AAAA, MAMO, PODŁOGA MNIE BIJE!!!