czwartek, 11 lipca 2013

Mój ci on!

Zdarzyło Wam się kiedyś podczas spaceru po bałtyckiej plaży zobaczyć zmierzające do brzegu drakkary ze smoczymi głowami na dziobach? Nie? W takim razie jesteście normalni – w odróżnieniu ode mnie. 

Solidny, obciągnięty skórą dębowy kufer opuścił bezpieczną przystań pod ścianą, zsunął się po pochyłości pokładu i z hukiem mosiężnych okuć zatrzymał się na moment na drzwiach ładowni, aby po chwili odbyć tę samą podróż w przeciwnym kierunku. Skulony w jego ciasnym wnętrzu mężczyzna po raz kolejny przeklął swoją krótkowzroczność. Gdyby przewidział opłakane skutki tego fortelu, odgryzłby sobie język, nim podsunął Blathie pomysł wyprawy do Troistego Grodu! Jak bałwan rozwodził się nad urokami letniego wypoczynku nad Nieco Chłodnym Morzem i cieszył się, kiedy ten metroseksualista z lutnią uwiarygodnił jego banialuki. Uradowało go też niezamierzone poparcie ze strony Marli, która miała już dość pocieszania księżnej Balbinki, nieustannie rozpaczającej po tajemniczym zniknięciu księcia Pawełka.

Początkowo wszystko toczyło się gładko. Wiedźma zdecydowała się pozostawić więźnia pod opieką mało rozgarniętego ogra, a w chwili opuszczania domostwa zabezpieczyć drzwi i okna nową kombinacją zaklęć ochronnych. W ferworze przygotowań do podróży nie spostrzegła, że w ładowni jej prywatnej brygantyny SV„Narcissus” znalazł się nadliczbowy kufer. Nie zauważył tego również zajmujący się załadunkiem Argh, który opanował umiejętność liczenia tylko w zakresie pięciu. Za to jego umiejętności zabezpieczania bagażu okazały się perfekcyjne – każda sztuka została starannie zamknięta na kłódkę i opasana solidnym rzemieniem, co miało uniemożliwić wysypanie się zawartości w razie sztormu. I nawet zawartość w postaci potężnie zbudowanego Skorpiona nie była teraz w stanie przezwyciężyć efektów Arghowej zapobiegliwości…

Plan wymknięcia się po kryjomu w najbliższym porcie najwyraźniej brał w łeb. Podobnie jak sam pomysłodawca, którego czoło zdobiły już liczne sińce. Przechyły żaglowca z minuty na minutę stawały się coraz gwałtowniejsze. Mężczyzna walczył z narastającymi mdłościami – poddanie się im w tak ciasnej przestrzeni przyniosłoby katastrofalne skutki.

Ciężka skrzynia z jeszcze większym impetem zaatakowała drewnianą ścianę ładowni, pod jej naporem deski niebezpiecznie się wygięły, a potem pękły z trzaskiem. Kufer zanurzył się w wodzie, by po chwili jak korek wypłynąć na jej powierzchnię i rozpocząć piękny, długi ślizg na biegnącej w stronę brzegu fali.

Kiedy do potłuczonej głowy rozbitka powróciła z pewną nieśmiałością pierwsza przytomna myśl, stwierdził ze zdziwieniem, że wieko jego kryjówki jest otwarte, a nad nim pochyla się oblicze zdobne w parę płowych wąsów i takąż brodę. Nieznany osobnik wydał dźwięk żywo przypominający odgłos, jaki zwykle towarzyszy oczyszczeniu górnych dróg oddechowych z nadmiaru śluzu. W sama porę pojawiły się kolejne przytomne myśli, które uświadomiły Skorpionowi, że przecież jest poliglotą.

- Kim ty jesteś, u trolla?! – przetłumaczył sobie wypowiedź konopiastego męża.



Jakieś wyjątkowo uparte żyjątko, obdarzone bez wątpienia sporą ilością odnóży, przemaszerowało Skorpionowi wzdłuż przedziałka. Usiłując podrapać się po głowie, natrafił na parę imponujących rogów i westchnął z rezygnacją. Cóż, jeśli się zostało berserkerem, trzeba od czasu do czasu dźwigać hełm ozdobiony porożem… Choćby budziło to u mężczyzny niemiłe skojarzenia. Gorzej, że niezbędnym elementem wizerunku prawdziwego wojownika był lekkomyślny stosunek do kwestii bezpieczeństwa i higieny pracy. Wroga należało atakować w bojowym szale, nie dbając o zachowanie optymalnej liczby członków. W najlepszym razie można było potem do końca swoich dni kuśtykać na pięknie rzeźbionej drewnianej nodze lub wtórować skaldowi altem, w najgorszym – wędrowało się do Walhalli z głową pod pachą… Co się tyczy higieny, obowiązkowym uniformem roboczym było cuchnące rybą i poplamione krwią odzienie. Image uzupełniały splątane kudły i rozwichrzona broda. Zaiste, berserker w bojowym rynsztunku był w stanie wprawić w zachwyt najbardziej wymagającą samicę trolla. Skorpion na chwilę przymknął oczy, oparł się o burtę i powrócił myślami do domostwa Blathie. Ogromne, miękkie łoże z wykrochmaloną, pachnącą lawendą pościelą… Smakowite omlety z pomidorami, oliwkami i bazylią, przyrządzane po mistrzowsku przez ogra Argha… Wieczorne partie szachów z panią domu… Chyba to rubinowe wino z zamorskich krain sprawiało, że zawsze popełniał błędy i jego hebanowy król dostawał mata od małej królowej z kości słoniowej… A przegrany musiał potem aż do świtu spełniać najbardziej wyrafinowane życzenia zwycięzcy… Ech, gdyby nie to, że prawdziwy mężczyzna najbardziej ceni sobie wolność…

Z zamyślenia wyrwał go głośny brzęk. Z zazdrością spojrzał na Hvara Złotogłosego, który w jednej ręce dzierżył srebrny kubek z piwem, a palcami drugiej przebiegał po strunach swej harfy. Strój barda był czysty i schludny, jego długie włosy starannie rozczesane i lśniące, a broda zapleciona w warkoczyki. Jako specjalista od PR-u nie musiał brać bezpośredniego udziału w boju, przeciwnie – jego zadaniem było trzymanie się w bezpiecznej odległości od pola walki, jako że jedynie żywy bard mógł zadbać o doczesną sławę i chwałę walczących. O wysokości honorariów Hvara świadczył dobitnie srebrny naszyjnik zdobiący jego szyję, a także wykonana z tego samego kruszcu,wysadzana bursztynami brosza spinająca na piersiach białą tunikę.

Azali zoczyło słońce
I poczuła ziemia stopę
Męża potężniejszego
I dzielniejszego niż Thrud?


Piękny tenor barda popłynął od rufy okrętu aż po dziób ozdobiony głową węża morskiego. Wojownicy wyprostowali się, mocniej naparli na wiosła i „Pogromca łososi” zaczął szybciej ślizgać się po morskich falach.



Żar lejący się z nieba sprawił, że większość klientów oberży obległa stoły rozstawione na szerokim pomoście, przy którym cumowały żaglowce. Blathie wygodnie rozparła się w szerokim karle przyniesionym przez usłużnego gospodarza1., przymknęła oczy i rozkoszowała się podmuchem bryzy. Tymczasem Marla perorowała gniewnie.

- Nie mogę pojąć, co się stało księżnej!

- O czym mówisz?

- Jak to, o czym? Nie mów, że nie podglądałaś w podróżnym zwierciadełku, zawsze byłaś ciekawska. Mam na myśli ją i mojego chrześniaka. Chyba w ogóle nie wychodzą z sypialni! – w głosie wróżki brzmiało święte oburzenie. – I zachodzę w głowę, jakim cudem ten fajtłapa trafił do zamku.

- Eee… – Blathie skupiła wzrok na papierowej parasolce wetkniętej w smukłą szklaneczkę. – Awans społeczny… To się zdarza w każdej baśni.

Wróżka przyjrzała się jej uważnie. Zielone oczy wiedźmy wyrażały absolutną, nieskalaną niewinność, lecz jej palce skręcały słomkę w skomplikowany supeł.

- Blath, miałaś z tym coś wspólnego, prawda? – westchnęła Marla.

- Pomogłam mu… Troszeczkę… A zresztą, to twoja wina, mogłaś pamiętać o tej głupiej przepowiedni i sama się nim zająć!

Obiecująco rozwijający się dialog przerwały wzburzone głosy dochodzące z końca pomostu. Obok trapu prowadzącego na pokład dużej łodzi z charakterystycznym szkarłatnym żaglem stała gromadka postawnych lnianowłosych kobiet. Wszystkie nosiły białe płócienne giezła ściągnięte w talii rzemiennymi pasami, gęsto nabijanymi ćwiekami. Na nogach miały wysokie sznurowane buty na solidnych podeszwach, a ich przedramiona chroniły szerokie skórzane bransolety najeżone żelaznymi kolcami. Wszystkie były uzbrojone w krótkie miecze, niektóre posiadały dodatkowo kuszę lub łuk.

Otaczały kołem jakąś niewidoczną spoza ich ramion i pleców osobę, wydając gniewne pomruki i stopniowo przesuwając się coraz bliżej trapu. Nagle z ust postaci wydobył się pełen trwogi dźwięk o takiej wysokości, że szklanice na stołach zabrzęczały. Dłoń Blathie zastygła w pół drogi do talerzyka z egzotycznymi orzeszkami.

Wiedźma z widoczną złością podniosła się z krzesła i energicznym krokiem podeszła do tajemniczej grupy. Marla bez zwłoki podążyła za nią – mina przyjaciółki zapowiadała miłe urozmaicenie leniwego wakacyjnego popołudnia. Blathie bez słowa rozepchnęła stojące najbliżej kobiety, choć każdej z nich sięgała zaledwie do ramienia. Oczom wróżki ukazała się oryginalna istota, której płeć trudno było w pierwszej chwili określić. Długie, miedziane włosy zakrywały połowę marmurowo bladej twarzy, a jedyne widoczne oko, wielkie i przerażone jak u schwytanego jelonka, było obwiedzione czarnym tuszem, w tej chwili nieco rozmazanym od łez. Drobne dłonie o pomalowanych na czarno paznokciach kurczowo ściskały obrąbek wąskiej tuniki, spod której wystawały rurkowate nogawki czarnych spodni, opadające na zniszczone trzewiki. Przez pierś przewieszona była wielka czarna sakwa. Pełne usta wyginały się żałośnie w podkówkę.

- No, dobra. Miejmy to z głowy – Blathie wydobyła z kieszeni chusteczkę do nosa i zarzuciła ją na miedziane kędziory. – MÓJ CI ON!

Kobiety spojrzały na nią z nieukrywaną niechęcią i zaczęły gorączkowo szeptać.

- O co chodzi? – spytała wiedźma, biorąc się pod boki i spoglądając na nie zadziornie. - Nałęczką go nakryłam, więc zabieram chłopaka ze sobą. Taki jest zwyczaj, nieprawdaż?

Najwyższa z niewiast, wyróżniająca się pasem upiększonym misternymi złotymi płytkami, popchnęła miedzianowłose stworzenie w stronę Blathie.

- Zgadza się, cudzoziemko. – powiedziała z pochmurną miną. – Jest twój.

Chłopak, nadal obficie roniąc łzy, przylgnął do pleców wybawicielki.

- Od kiedy Vistulanki łakomią się na pacholęta? – zakpiła. – Zawsze uprowadzałyście tylko krzepkich wojowników. Krzepkich i jurnych…

- Spróbuj ich znaleźć! – prychnęła z pogardą przywódczyni. - A życie ma swoje prawa. Jeśli plemię ma przetrwać, to musimy od czasu do czasu zniewolić jakiegoś samca.

Gniewnie potrząsnęła krótką jasną czupryną, a jej jasnobłękitne tęczówki pociemniały. Obojętnie minęła Marlę i weszła po trapie na pokład łodzi, a za nią podążyły pozostałe Vistulanki.

Blathie odkleiła młodzika od przemoczonej sukni, przyjrzała mu się z niesmakiem i wycedziła:

- Marlo, przedstawiam ci mojego krewniaka, Fila.

- Twojego… co?

- Nie co, tylko kogo. Ten nieszczęśnik należy do naszej rodziny, choć aktualnie nie przynosi jej szczególnego zaszczytu… Zwłaszcza od kiedy postanowił zostać Emoelfem.

- Przestań się mazać, makijaż ci spływa na szyję! – rzuciła ostro w stronę chłopaka, który wzdrygnął się ze strachu.

Fil zdjął z głowy chusteczkę, otarł nią twarz i z wdzięcznością spojrzał na wiedźmę.

- Dziękuję, Blathie! – wykrztusił. – Gdyby nie ty, te straszne kobiety wywiozłyby mnie na jakąś wyspę, żebym… żebym…

Marla, która bez powodzenia usiłowała stłumić śmiech, poddała się wreszcie, a przyjaciółka zawtórowała jej donośnie.

Urażony młody człowiek patrzył na nie z wyrzutem w orzechowych oczętach, znów skubiąc tunikę, pokrytą drobnym wzorkiem w postaci trupich czaszek. W końcu odwrócił się z zamiarem odejścia, ale dłoń Blathie błyskawicznie zacisnęła się na jego karku.

- Hola, kuzynku! Nie zamierzam kolejny raz ratować cię z opresji, więc na razie dotrzymasz nam towarzystwa, a potem grzecznie popłyniesz z nami do domu. To portowe miasto, szczególnie niebezpieczne dla takich ładniutkich głuptasów jak ty!
______________________________________________________________________________

1. Uprzejmość oberżysty znacząco wzrosła, odkąd stał się mimowolnym świadkiem przygody dziarskiego rycerza, który zwrócił się do Blathie tymi oto słowy: Hej,ciziu w zielonej kiecce, zabawimy się? Do następnej bitwy nieszczęsny człowiek musiał założyć bojowe suspensorium w rozmiarze XS.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz