środa, 29 stycznia 2014

Alchemik w opałach

„Weźmij ośm uncji hexagium srebra, przydaj pięć garści skruszonego liścia dziewanny, które wespół zmieszawszy, włóż do bańki z wodą źródlaną. Zatkaj pilnie, co gdy uczynisz, staw na ogień, a daj wrzeć. Gdy pocznie parskać, od ognia odejmij.Wlej zasię PLAMA, przydaj cztery dagmy korzenia ZACIEK i ćwierć funta zmielonego DZIURA…”

Zniechęcony, odłożył na biurko grubą kartkę, która natychmiast zwinęła się w rulon. Konkurencja konkurencją, ale przechowywanie cennych dokumentów w wilgotnej wygódce nie było najlepszym pomysłem. Po śmierci dziadka spędzili z Ridą mnóstwo czasu na przepisywaniu spleśniałych pergaminów, chcąc ocalić jak najwięcej przepisów. Rag miał wtedy oczy czerwone jak poirytowany demon, a po nocach śniły mu się „pigułki wątrobie służące”, „tynktura użyteczna żołądkowi” i „trociczki ku kadzeniu wonnemu w łożnicy”.

Niestety, wszystko wskazywało na to, że część tajnego archiwum starego uczonego uległa całkowitemu zniszczeniu. Na domiar złego była to część obejmująca specyfiki, o które liczni klienci pytali zwykle z rumieńcem zażenowania i ze wzrokiem wbitym w podłogę, zaś po ich otrzymaniu płacili bez zająknienia okrągłe sumki. Przepadły również zapiski dotyczące mniej lub bardziej udanych prób transmutacji, ale tym Rag najmniej się przejmował – wszak zdolny alchemik potrafił łatwo przemienić w złoto zawartość kolb, retort i alembików, wychodząc naprzeciw oczekiwaniom klientów w zakresie uzdrawiania i upiększania ciała.

Właśnie, klienci! Byłby zapomniał, że trzeba uzupełnić zapas gotowych leków – półka z najczęściej nabywanymi środkami świeciła pustkami. Była to niezbyt ciężka, ale nudna praca, więc ustalili z Ridą, że będą ją wykonywali na zmianę – dziś wypadała jego kolej.

Sięgnął po lejek i zaczął rozlewać oleistą zawartość wielkiej butli do niedużych flaszeczek z brązowego szkła. Każdą z nich zatykał koreczkiem i opatrywał ozdobną etykietą z nazwą medykamentu. Potem zabrał się do rozdzielania pigułek. Co pewien czas z nadzieją zerkał na zegar, nie mogąc się już doczekać przyjemnej przerwy w postaci podwieczorku, lecz złośliwe wskazówki poruszały się niemiłosiernie wolno.

Kiedy odliczył ostatni tuzin pigułek i umieścił je w słoiczku, zaczął napełniać ziołami płócienne woreczki.

Gdzieś w głębi domu trzasnęły drzwi, rozległy się pośpieszne kroki i przytłumiony szmer rozmowy. Potem dobiegły go odgłosy krzątaniny. Prawdę mówiąc, dziwnie nerwowej jak na rutynowe przygotowania do popołudniowego posiłku…

Zegar obwieścił w końcu szóstą dobitnymi uderzeniami, więc Rag pośpieszył do jadalni, usiadł przy stole i zawiązał pod brodą serwetę. Po upływie kwadransa zaczął się trochę niecierpliwić. Z sąsiednich pomieszczeń nadal dochodziły nietypowe dźwięki – stukanie, szuranie, podniesione kobiece głosy. Nie czuł natomiast miłego aromatu gorącej czekolady ani zapachu świeżo upieczonych rogalików ze słodkim nadzieniem. Na samą myśl o tych delicjach zaburczało mu w brzuchu.

- Ach, tu jesteś! – do jadalni wkroczyła Rida, taszcząc z pomocą służącej wielki kufer. – Zdejmij ten idiotyczny śliniak i pomóż nam, prędko!

- Co wy wyprawiacie? Po co wam ta skrzynia??

- Zanieście ja z Britą do wozu, a ja pójdę pakować następne!

Zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, wybiegła z furkotem spódnicy.

Spojrzał pytająco na służkę, która bezradnie rozłożyła ręce. Na jej zielonej, zwykle pogodnej twarzy malował się niepokój.

- Lepiej niech panicz robi, co panienka każe… Coś niedobrego się szykuje!



O siódmej wizja ciepłych bułeczek ostatecznie rozpłynęła się w wieczornej mgle. Zapakowano ostatnią sztukę bagażu, gorączkowo zaprzęgnięto dwa tęgie gniadosze i wóz poskrzypując ruszył w stronę rogatek.

Rag otarł pot z czoła i ciężko opadł na twarde drewniane siedzisko.Może wreszcie zdoła się dowiedzieć od swojej zwariowanej siostry, co spowodowało nieoczekiwaną ewakuację! I czemu ma służyć ta dziwaczna maskarada…

Zerknął na towarzyszki. Dorodne ogrzęce kształty Brity okrywał luźny płaszcz, w którym rozpoznał własność nieżyjącego dziadka. Pod kapturem nie sposób było dostrzec gęstych ciemnozielonych pukli, a pucułowatą buzię służącej skutecznie maskowały iście zbójeckie wąsiska, rozwichrzona broda i krzaczaste brwi. Jego siostra splotła lśniące brązowe włosy w gruby warkocz, który owinęła kilkakrotnie wokół głowy i ukryła pod czarnym beretem. Włożyła wąskie spodnie, białą koszulę i makowego koloru kaftan – strój, który Rag nosił jako szesnastoletni wyrostek. Niezbyt wysoka i szczuplutka, mogła w nim uchodzić za młodziutkiego żaczka, zmierzającego do swojej Alma Mater. Kamuflażu dopełniała spora sakwa, wypchana zwojami pergaminów i gęsimi piórami. Jego samego niewiasty zmusiły do przywdziania znoszonego i przykrótkiego habitu, pozostałego po stryjecznym wuju – zakonniku.

- Powiesz mi teraz, co się dzieje? I co znaczy ta przebieranka? – zwrócił się do Ridy z pretensją w głosie.

- Mamy kłopoty, braciszku… Poważne kłopoty. Wkrótce będą nas szukać, toteż lepiej, żeby po drodze nikt nie zapamiętał młodego mężczyzny z dwiema kobietami. A takiej tyczki jak ty nie da się przebrać za dziewczę…

Rag w duchu gorąco podziękował bogom za obdarzenie go słusznym wzrostem.

- Ale kto niby miałby nas ścigać? I dlaczego?

Spojrzała na niego z wyrzutem.

- To przez ciebie. Przez twoją miksturę dla Potentussa!

- Jak to? Baron dalej nic… nie może?

- Przeciwnie. Może już od trzech dni… bez przerwy! I nic nie pomaga, nawet kąpiel w lodowatej wodzie!

- Do diaska, musiałem pomylić proporcje… – zakłopotany Rag poskrobał się po głowie. – Sama widziałaś, rękopis dosłownie rozłaził się w palcach…

- Owszem, widziałam i prosiłam cię, żebyś sobie darował tę recepturę! Ale ty zawsze musisz mieć ostatnie słowo!

Nie odpowiedział, bo poczuł, że robi mu się gorąco na myśl o tym, co musi przeżywać nieszczęsny baron. I o tym, co może z nim zrobić, jeśli zdoła go pojmać. „Jeśli”? Może raczej: „kiedy”, bo to tylko kwestia czasu – każdy mieszkaniec baronii z przyjemnością odda potężnemu magnatowi przysługę, odstawiając Raga w łańcuchach do zamkowych lochów…

- Jak… Jak się dowiedziałaś? – wydobył w końcu głos ze ściśniętego gardła.

- Pamiętasz starego leprechauna, którego w zimie wyleczyłeś z kaszlu? Okazało się, że Potentuss od lat zamawia u niego buty dla służby. Dziś zawoził na zamek ciżmy dla kucharek, usłyszał najświeższe nowiny i zaraz popędził do nas z ostrzeżeniem. Aż się poczciwina zasapał…

- Wszystko przez to palenie. Mówiłem mu, żeby rzucił fajkę…– mruknął Rag z zawodowego nawyku.

- Przestań się czepiać! Gdyby nie on, pewnie bylibyśmy już pod kluczem! – obruszyła się siostra.

„Pod kluczem”! Cóż za eufemizm! Baron pozwolił mu kiedyś zwiedzić izbę tortur, którą odziedziczył po przodkach i zachował w niezmienionym stanie, traktując ją jako lokalne muzeum osobliwości. Co nie zmieniało faktu, że hiszpańskie buty, żelazną dziewicę, madejowe łoże i dziesiątki innych narzędzi można było w każdej chwili wykorzystać zgodnie z ich ponurym przeznaczeniem…

Drewniana ławka wydała mu się jeszcze bardziej niewygodna. Zadrżał i strzelił z bata, przynaglając konie do szybszego biegu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz