piątek, 3 stycznia 2014

Dziadunio

Młody, obdarzony zdrowym gardłem elf jest w stanie strącić krzykiem ptaka w locie. Wrzask Fila uporałby się prawdopodobnie z całym kluczem żurawi.

Blathie drgnęła i w ostatniej chwili powstrzymała ostrze przed ześlizgnięciem się z dorodnego strąka czerwonej papryki na palec. (Perfekcjonizm Argha miał też ciemne strony – nóż do jarzyn był tak ostry, że niekiedy przecinał warzywo, przechodził na wylot przez deskę do krojenia i zatrzymywał się dopiero w połowie grubości blatu stołu.) Przez głowę przemknęła jej myśl, że nieszczęsny kuzynek musiał chyba paść ofiarą klątwy selektywnej1, skoro w odróżnieniu od pozostałych członków rodziny zawsze i wszędzie wpada w tarapaty. Trzeba to będzie koniecznie sprawdzić w Księgach Uroków o Przedłużonym Działaniu!

Ostrożnie odłożyła nóż, wyszła z kuchni i skierowała się ku prowadzącym na piętro schodom, po których wbiegał już książę Pawełek, przeskakując po trzy stopnie naraz.

- Spokojnie, wydziera się, wiec żyje! – pohamowała go. – Nie brzmiało mi to jak głos zza grobu.

Książę z ociąganiem zwolnił i oboje jednocześnie dotarli pod polakierowane na biało drzwi łazienki, za którymi zapanowała właśnie cisza. Blathie wydała się ona bardziej niepokojąca niż krzyk, więc na wszelki wypadek do naciśnięcia klamki użyła drobnego zaklęcia.

Drzwi uchyliły się nieco z nieprzyjemnym skrzypnięciem, ukazując majaczące w kłębach pary ruiny muszli klozetowej. Pawełek pchnął lakierowane skrzydło, śmiało wkroczył do środka i zastygł tuż za progiem, wpatrując się w coś z osłupieniem. Wiedźma niecierpliwie odsunęła go na bok.

Widok bardzo mokrego i bardzo gołego elfa nie był niczym nieoczekiwanym, choć zamiast wylegiwać się w wannie, Fil wcisnął się w kąt między umywalką a komódką na kosmetyki. Całkowicie zaskoczyła Blathie obecność jeszcze jednej istoty, która zdawała się wypełniać sobą dwie trzecie pomieszczenia.

Mężczyzna, ubrany w długą szatę z jadowicie zielonego brokatu, miał co najmniej dwa i pół metra wzrostu. Jego twarz o wyrazistych rysach drapieżnego ptaka okalały lśniące czarne włosy splecione w sięgający pasa warkocz. Oczy budziły skojarzenie z ostrymi okruchami malachitu. W płatku prawego ucha intruza tkwił piękny szmaragd oprawiony w złoto, a jeszcze większy zdobił zwieszający się z szyi pokryty runami łańcuch. Z szerokich rękawów wyłaniały się tylko końce palców o wypielęgnowanych, choć stanowczo za długich i zbyt ostrych paznokciach.

Wiedźma otwierała właśnie usta, żeby domagać się wyjaśnień, kiedy Fil przemówił drżącym głosem ze swojego kąta:

- Blathie… Masz gościa… Pan do ciebie…

Nieznajomy skrzyżował ręce na piersi i skłonił się ceremonialnie.

- Pani… Pragnę wyrazić głębokie ubolewanie z powodu tak… niefortunnych okoliczności mego przybycia…

Blathie odruchowo odwzajemniła ukłon.

- Wierz mi, że nigdy nie pozwoliłbym sobie zakłócić spokoju tego domostwa, gdyby nie zmusiły mnie do tego nader ważne przyczyny… SPOKÓJ TAM! LEŻEĆ!

Nieoczekiwanemu okrzykowi towarzyszyło desperackie machanie rękami – nieznajomy najwyraźniej usiłował bez powodzenia dosięgnąć czegoś, co znajdowało się w okolicach jego łopatek. Coś gwałtownie zatrzepotało i z trzaskiem, jaki towarzyszy zwykle otwieraniu parasola, za plecami mężczyzny rozłożyły się połyskujące czarne skrzydła.

W oczach Blathie zamigotał błysk zrozumienia.



Zmarznięty Fil stawił wściekły opór, kiedy próbowano go odesłać do łóżka, przystał jednak na flanelową piżamę, pled z wielbłądziej wełny i gorące mleko z miodem. Zwinął się w kłębek na sofie i sennie przysłuchując się rozmowie, z zawiścią przyglądał się biżuterii Efliaala. Uwielbiał wszelkie klejnoty, a szmaragdy w szczególności.

- Zrozumcie, sam gardzę łapówkarzami, chciałem tylko, żeby chłopak trafił w jakieś miłe miejsce… – tłumaczył siedzący na brzeżku fotela demon, w zakłopotaniu skubiąc i mnąc ciemne pióra. – Do anioła, w końcu to mój wnuk! A teraz, żeby uniknąć kompromitacji, muszę ściągnąć tego śmiertelnika z powrotem do waszego świata, zanim ktokolwiek się zorientuje, że naruszono Barierę…

Blathie przez chwilę w milczeniu delektowała się likierem kawowym.

- Rozumiem. Tylko co JA mam z tym wspólnego, Margrabio? Że już nie spytam o sedes. Nie był tani, nawiasem mówiąc…

- Sęk w tym, że nie mam uprawnień do przeprowadzenia takiej operacji. Może to zrobić tylko Rada Mroku.

- To po co było mnie straszyć? – wyrwało się elfowi. Pomyślał, że właściwie to należy mu się rekompensata za szkody emocjonalne. Jakiś mały kamyczek?

Efliaal zignorował go jak niesfornego kociaka i kontynuował, zwracając się do gospodyni:

- Jest jeszcze jedna możliwość. Osoba bardzo bliska temu… jak mu tam… acha, Skorpionowi, może go tu sprowadzić za pośrednictwem Magicznego Trójkąta. Wybacz, pani, niedyskrecję, ale z naszych kartotek wynika, że właśnie ty jesteś właściwą osobą!

Fil po raz pierwszy w życiu zobaczył, jak twarz kuzynki płoni się, przybierając pąsową barwę.



Nocną ciszę zakłócało tylko posępne pohukiwanie puszczyka. Blady sierp księżyca wyjrzał zza strzępków szarych chmur i oświetlił cztery zakapturzone postacie odziane w ciemne opończe. Trzy z nich trzymały grube czerwone świece płaczące krwawymi woskowymi łzami, a czwarta, stojąca pośrodku, dzierżyła ciężką księgę w skórzanej oprawie. Spod jednej opończy wystawały flanelowe spodnie od piżamy w zielone żabki.

- Fil, podejdź bliżej ze światłem, bo nie odczytam tej cholernej inkantacji!

- Ale, Blathie, Magiczny Trójkąt ma być równoramienny!

- ?

- Jak podejdę, to już nie będzie…

Kuzynka mruknęła coś gniewnie i wyczarowała rój robaczków świętojańskich, nieco zestresowanych faktem zaistnienia w sierpniową noc.

- Pospiesz się, chyba stoję w kompoście… – zamarudził książę, marszcząc z obrzydzeniem nos.

- Aj, coś mnie ukłuło! – pisnął elf. – Mówiłem, żeby się odsunąć od róż…

- Cicho bądźcie, ignoranci! Dajcie mi się skupić! – Blathie przymknęła oczy i z patosem wyrecytowała:

- Mężczyzno, puchu marny, ty wietrzna istoto, gdy cię nie widzę, nie wzdycham, nie płaczę, jednakowoż gdzieśkolwiek jest, jeśliś jest, staw się przede mną lubo snem, lubo cieniem, lub marą nikczemną!

Nagły poryw wiatru zgasił płomienie świec, załopotał opończami i przygiął do ziemi krzewy róż, a księżyc na chwilę skrył się za obłokami. Kiedy ich oczy przywykły do ciemności, dostrzegli pośrodku klombu dwie niewyraźne sylwetki. Demon pierwszy rzucił się w ich stronę, zrzuciwszy kaptur z głowy i podkasawszy szatę. Nim dotarł do przybyłych, młodzieńczy głos zakrzyknął ze zdumieniem:

-Dziadunio?!



1. Klątwa działająca wybiórczo na określonego w ustawieniach szczegółowych potomka, w rodzaju: „Niechaj twój stryjeczny prapraprawnuk doczeka emerytury w n-tej R.P.!”


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz