czwartek, 15 sierpnia 2013

Alergia

Mam dziś psychotyczny nastrój, co przejawia się chłodem emocjonalnym, brakiem empatii i kreatywnością. Zamiast obrywać muchom skrzydełka, dręczę płody swojej wyobraźni. Dobrze im tak!
http://www.youtube.com/watch?v=RAVPljm8Zsk&feature=related



Zerknęła ukradkiem w wielkie owalne lustro zdobiące ścianę i zadarła dumnie nosek, zadowolona z rezultatu oględzin. Suknia barwy niezapominajek doskonale podkreślała smukłość jej talii, wdzięcznie kontrastującą z miłymi dla oka wypukłościami piersi i bioder. Ciężkie złote bransolety i pierścienie z bladoniebieskimi akwamarynami przyciągały uwagę do delikatnych nadgarstków i pięknych dłoni Marli. Jednak najbardziej cieszyła ją wyjątkowo udana fryzura – kaskada jasnych loków spływała aż do pasa, dzięki czemu jej zaróżowiona twarzyczka w kształcie serduszka wydawała się jeszcze drobniejsza. I pomyśleć, że ten wspaniały efekt osiągnęła jednym zaklęciem, na które przypadkiem natrafiła w spleśniałej ze starości „Księdze nadobności wszelakiey, świętalnej yako i wszechdniewney” autorstwa anonimowej czarownicy.


Upewniwszy się w kwestii swej atrakcyjności, zajęła miejsce wskazane przez gospodarza przyjęcia i podziękowała mu czarującym uśmiechem, angażującym trzydzieści dwa perłowe ząbki.

- Pani, to dla mnie wielka radość i prawdziwy zaszczyt gościć najlepszą przyjaciółkę naszej drogiej Blathie! – mag podniósł do ust rączkę Marli i przytknął do niej wargi, umiejętnie manewrując między akwamarynami. Królewskim gestem odrzucił poły sięgającej do kostek czarnej szaty i zasiadł w fotelu, którego poręczom zręczny snycerz nadał kształt wyjątkowo zagmatwanych wężowych splotów.

- Ależ to ja czuję się zaszczycona! – uprzejmie zaprotestowała wróżka, dokonując jednocześnie błyskawicznej oceny powierzchowności rozmówcy. – Jesteś wszak, panie, powszechnie znany ze swej wiedzy i talentu!

Ocena wypadła pozytywnie. Mag był postawnym mężczyzna w sile wieku – w jego kruczej brodzie widniały zaledwie pojedyncze białe nitki, a czupryna była gęsta jak u młodzieńca. Mógł sobie liczyć najwyżej jakieś czterysta – pięćset lat. Duży orli nos przydawał jego twarzy dostojeństwa, a wilgotne ciemne źrenice przypominały Marli jej ulubionego wyżła. Ochoczo podjęła konwersację.

- Dokonałeś istnych cudów z tym okrętem, panie! – zachwyciła się, wprawiając maga w zadowolenie. – Dorównuje najwspanialszym zamkowym komnatom księcia Pawełka.

W istocie, gdyby nie okrągłe bulaje zamiast zwykłych okien, trudno by się było zorientować, że przyjęcie odbywa się na pokładzie galeonu. Salon umeblowano zbytkownie, a jednocześnie ze smakiem. Wykwintna była nawet stojąca w kąciku klatka, w której umieszczono czerwoną poduszeczkę, obszytą złotymi frędzelkami i dwie srebrne miseczki – z wodą i z ziarnem. Delikatne pręty wycyzelowano na kształt okrytych kwieciem i listowiem gałązek. Wróżkę ucieszył fakt, że klatka jest pusta – żywiła wyjątkową awersję do puszystych ulubieńców w rodzaju chomików czy morskich świnek.

- Och, kochana, Sybarytus jest prawdziwym estetą! –zaszczebiotała usadowiona naprzeciwko matrona, której kształty nieodparcie przypominały opięty żółtą satyną globus. W rejonach równikowych znajdowała się jadowicie zielona szarfa, a na biegunie kołysało się równie jaskrawe strusie pióro. Niewiasta wysunęła upierścienione parówkowate palce z trzymanej na kolanach mufki i nabiła na widelec gruby płat szynki, oliwkę i plaster boczku.

- A sam okręt? – wtrącił z entuzjazmem jej wysoki, chudy jak pogrzebacz mąż. – Cztery maszty, osiemnastofuntowe działa, siedemset łasztów pojemności, to nie byle co!

Widok komicznie dobranych małżonków wzbudził w umyśle wróżki odległe echa wykładów na Akademii Wróżbiarstwa Stosowanego i Czarodziejstw. Jak to się nazywało? System zero-jedynkowy?

Mag z zadowoleniem pogładził smolistą brodę i napełnił kielich Marli wyśmienitym klaretem.

- Dziś to ty, pani, jesteś największą ozdobą mojego galeonu… – szepnął jej konfidencjonalnie do uszka i nakrył rączkę Marli swoją mocną, kwadratową dłonią.


Blathie z najwyższym trudem udało się stłumić ziewnięcie. Pech chciał, że już na początku uczty przysiadł się do niej jegomość o aparycji stracha na wróble, który przedstawił się jako graf Chudoj z Vostokii. Ekscentryczny ubiór hrabiego składał się z siermiężnej koszuli przewiązanej barwną krajką, luźnych portek i słomianych łapci. Rozwichrzona siwa broda nie dodawała mu uroku. U nóg Chudoja przycupnęły dwa anorektyczne psy z maleńkimi główkami o wydłużonych pyskach.

Wiedźma nie po raz pierwszy pomyślała, że wypisana na twarzy inteligencja jest dla kobiety przekleństwem. Próbowała czasem zachowywać się jak pustogłowa porcelanowa laleczka, ale wysokie IQ okazywało się równie trudne do ukrycia jak piętno na czole galernika. Teraz była zmuszona słuchać niekończącej się perory Vostokianina, który usiłował ją przekonać do swej idei sprzeciwiania się złu dobrocią.

- Istinno, powiadam wam, pani: wroga swojego przyhołubić, burzycielowi młot podać, grabicielowi wrota otworzyć – oto jak postępować należy! – monotonny głos grafa przypominał kapanie jesiennego deszczu.

- Mordercy gardła nadstawić, a przed gwałcicielem nogi rozłożyć… - mruknęła wiedźma.

Chudoj przerwał, a jego błądzące dotąd po ścianach uduchowione spojrzenie nabrało nieoczekiwanej bystrości.

- Ot, wreszciem na rozumną białogłowę trafił! – skłonił się przed nią nisko, czyniąc obszerny wymach prawicą, od którego mocno ucierpiała zastawa stołowa. – Wszyscy niby ucha nadstawiają, głową kiwają, ale co jednym uchem wpadnie – drugim wylatuje, uszczerbku żadnego po drodze nie czyniąc…

- Figlarz z pana, hrabio! – roześmiała się Blathie, żartobliwie grożąc mu palcem. – Prawie dałam się nabrać. Tylko nie pojmuję, czemu obnosi się pan z tym dziwacznym światopoglądem. Że już nie wspomnę o stroju…

- Cóż, ciężkie czasy nastały w Vostokii… Cesarz Putineus podatkami dusi, poddańcy się buntują, wśród szlachty rozbrat zupełny, nawet orzeł nasz herbowy ślep utracił, gdy jedna głowa drugą dziobać poczęła… – westchnął hrabia.

- Ale co to ma wspólnego…

- Pomyśl, pani… Wszyscy mnie za świętego człeka mają, naiwnego jako niewinne pacholę. Nikt się mnie nie lęka ani mi nie zawiści, przeto i wrogów nie mam. A odkąd mię Najjaśniejszy Pan w takiej przyodziewie na dworze obaczył, nie dość, że od podatków zwolnił, to jeszcze mieszkiem czerwońców zapomógł!

Wiedźma patrzyła teraz na arystokratę z niekłamanym uznaniem. Chudoj skinął na służącego i pochwycił z tacy butelkę białego wina.

- Ech, przedestylować by jeszcze raz… – rzekł z tęsknotą w głosie i napełnił dwa kielichy.

Jeden z chartów grafa Chudoja zwęszył najwyraźniej pod stołem smakowity kąsek, strącony przez któregoś z biesiadników. Mijając obfitą żółtą damę, zatrzymał się raptownie, zmarszczył chudy pysk i zaszczekał. Futrzana mufka fuknęła i zeskoczyła z kolan właścicielki, ukazując zebranym parę świecących zielonych ślepi i wygięty, zjeżony grzbiet.

- A to dopiero! – zachichotała Marla, odwracając się do gospodarza. Mag nie podtrzymał rozmowy. Zdezorientowana wróżka ujrzała tylko jego aksamitną szatę, niedbale przewieszoną przez oparcie fotela. Nie pojmując przyczyn tak nieoczekiwanego striptizu i obawiając się ujrzeć zawartość szaty, skromnie spuściła wzrok na posadzkę. I wówczas odskoczyła z mrożącym krew w żyłach krzykiem – na wzorzystym kobiercu przycupnęła duża szara mysz, nerwowo skubiąc łapką wąsiki.

Wrzask przyjaciółki zwabił Blathie, która porzuciła strachopodobnego hrabiego, pochwyciła ze stołu najbliżej stojącą flaszę i wcisnęła ją Marli w garść.

- Napij się i nie rób sensacji! – rzuciła półgłosem.

Marla posłusznie przełknęła spory haust palącego płynu, a potem po namyśle jeszcze dwa mniejsze.

- Co to było, Blath?

- Wiesz, jako jedna z nas, powinnaś już przywyknąć do takich sytuacji – oświadczyła wiedźma z przyganą. – Zwykła transgresja cielesna, nic wielkiego.

- A ty powinnaś wiedzieć, że panicznie się boję gryzoni! No i dlaczego tak nagle?! – Marla ponownie skorzystała z zawartości butli.

- Wystarczy, bo znów zaczniesz bawić gości deszczem złotych rybek albo czymś równie obrzydliwym… – Blathie odebrała jej naczynie. – Biedak miał jakąś okropną przygodę z mówiącym kocurem i od tej pory na obecność kotów reaguje alergią metamorficzną. Co ciekawe, to samo się dzieje, kiedy zobaczy buty z cholewami…

- Żartujesz? – wstrząśnięta wróżka popatrzyła na mysz z odrobiną współczucia.

- Ależ skąd… Choć, musimy go złapać i zamknąć do klatki, żeby nie wrócił do zwykłej postaci w czyjejś spiżarni albo zatrzaśnięty w pułapce!

Marla nie odpowiedziała. Opadła na najbliższe krzesło i zaczęła rekompensować sobie rozczarowanie ogromnym kawałkiem tortu orzechowego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz