wtorek, 4 marca 2014

Mamy gości, Lebioda!

Jakiś płaski barwny przedmiot wolno płynął w rozedrganym powietrzu, jego brzegi falowały jak płetwy płaszczki. Niczym nie przypominał sępa czyhającego na zdobycz, więc Fil wpatrywał się w niego z nadzieją, a w końcu, pokonawszy obezwładniające zmęczenie, zaczął podskakiwać w miejscu, machać rękami i krzyczeć.

Obiekt rósł w oczach, aż okazał się podniszczonym kobiercem pokrytym zawiłym wzorem w różnych odcieniach turkusu, żółci i szkarłatu. Zasiadał na nim po turecku ciemnoskóry mężczyzna w bladoniebieskiej szacie. Na widok jego gładkiej twarzy, srebrzystobiałych włosów i czerwonych tęczówek chłopak gwałtownie wciągnął powietrze.

- Jesteś drowem?!

- Coś nie tak, elfie? – głos ociekał słodyczą. – Wiem, że za nami nie przepadacie, ale w twojej sytuacji ucieszyłbym się nawet ze spotkania z gromadą orków na wyprawie wojennej. Wydajesz się trochę zagubiony…

Fil z wysiłkiem przełknął ślinę.

- Jakoś nie wyobrażam sobie drowa ratującego z opresji zbłąkanego wędrowca! – wychrypiał.

- A jednak… – pełne usta mężczyzny rozciągnęły się w uśmiechu, ale oczy pozostały nieruchome i zimne. – Z chęcią zabiorę cię do najbliższej osady. A nawet dalej, do samego Mat… Tylko nie za darmo, mój mały.

- Wiedziałem! – wybuchnął elf. – Niczego nie robicie bezinteresownie. Jesteście wyrachowani i bezlitośni!

- Jesteśmy twardzi – wzruszył ramionami ciemnoskóry. – Elfy też takie były, póki nie spoufaliły się z ludźmi.

- W takim razie zostaw mnie i znikaj stąd! – Fil był coraz bliższy rzucenia się na piasek z rozpaczliwym szlochem, głośnym wrzaskiem i wierzganiem nogami. – Nie mam ci czym zapłacić!

- Jak to? A ta błyskotka? – drow wskazał na pierścień – dar Efliaala. Na widok niezdecydowanej miny chłopaka dodał szybko:

- Tylko się nie ociągaj, bo gotów jestem się rozmyślić!

Klejnot zmienił właściciela i elf niepewnie przycupnął na dywanie, starając się trzymać jak najdalej od krawędzi. Zaczęli się wznosić. Kilka łyków wody z bukłaka drowa złagodziło ból gardła, a powietrze w górze wydawało się chłodniejsze. Gruba tkanina lekko uginała się pod ciężarem Fila, tworząc wygodne zagłębienie. Opuściło go nerwowe napięcie, za to pojawiła się senność, więc ostrożnie położył się na kobiercu i zwinął w kłębek.

Po kilku minutach powieki mu opadły, a z rozchylonych ust zaczęło się wydobywać cichutkie pochrapywanie.

Drow obejrzał się i uśmiechnął z zadowoleniem na widok pasażera pogrążonego w głębokim śnie.

- Zapłacisz mi więcej, niż zamierzałeś, elfiku… – mruknął do siebie.


Kocie łby, przysparzające stałych dochodów miejscowym szewcom, kowalom i kołodziejom, cieszyły się również uznaniem strażników strzegących bramy miejskiej.

Dzięki nim każdy pojazd już z daleka dawał o sobie znać głośnym turkotem, więc sierżant Tęgi Bert i jego podwładni nie musieli nadwerężać wzroku ani narażać się na płaskostopie, wystając godzinami na posterunku. O ileż zdrowiej było spędzać te godziny w wartowni – skromnym, ale dobrze wyposażonym1. domku z czerwonej cegły.

Także i tym razem nierówny bruk okazał się niezawodny, w porę sygnalizując zbliżanie się obciążonego solidnym ładunkiem wozu. Tęgi Bert z żalem przerwał budowę wielokondygnacyjnego domku z kart i poczęstował mocnym kuksańcem kaprala Lebiodę, który wyrwany z błogiej drzemki, zrewanżował się kilkoma epitetami powszechnie uznawanymi za obraźliwe. Sierżant, przyzwyczajony do panujących w strażnicy familiarnych stosunków, przyjął to z pobłażaniem.

- Mamy gości, Lebioda. – wyjaśnił, wciskając głowę w hełm. – Trzeba rzucić okiem, co to za jedni.

Zaprzęg był już blisko, więc bez zwłoki zajęli miejsca w bramie, dzierżąc w dłoniach służbowe halabardy. Nie musieli nawet ich krzyżować, bo woźnica karnie zatrzymał wóz, nie czekając na wezwanie. Powożący okazał się wysokim, chudym mnichem,obleczonym w podniszczony habit. Niezgrabnie zlazł z kozła, zawadziwszy długimi nogami o dyszel i stanął przed nimi, mrugając bezradnie krótkowzrocznymi niebieskimi oczyma i bez powodzenia próbując odgarnąć z czoła rozwichrzoną ciemnokasztanową czuprynę.

- A dokąd to się braciszek udaje? – zapytał dobrodusznie Tęgi Bert, w którym fajtłapowaty zakonnik obudził instynkt opiekuńczy. – Niezbyt to bezpiecznie opuszczać miasto o zmroku.

- Chcemy uniknąć upału – ze stosu bagaży zgrabnie zeskoczył drobny ciemnowłosy chłopiec. – Przed nami daleka droga, a wóz jest odkryty.

Strażnik ze zrozumieniem pokiwał głową. Nie ma nic gorszego niż cały dzień smażyć się w słońcu na pełnym kurzu gościńcu…

- Racja. Przyjemniej jechać w chłodzie. I konie się nie męczą.

- A ja chciałbym się w końcu dowiedzieć, dokąd zmierzacie i kim jesteście! – wtrącił się ze srogą miną Lebioda, który postanowił wcielić się dziś w rolę złego strażnika. – Różni się tu kręcą, a później się okazuje, że ktoś się nie może doliczyć sreber albo nawet jednej z córek!

- Co racja, to racja – poparł go przełożony. – I wszyscy mają pretensje do nas: „Gdzie byli strażnicy? Za co tym darmozjadom tyle płacimy?” Tyle hałasu o tę marną żołdzinę!

- Niewdzięczne zajęcie – powiedział chłopiec współczująco. – Ale w naszym przypadku nie musicie się niczego obawiać. Jedziemy do Smoczego Grodu: mam tam studiować al… algebrę. Brat Ra… Rachityk jest moim preceptorem, a ten na wozie to tylko prosty pachołek do posług.

Prosty pachołek wydobył z gęstwin brody jakiś gniewny pomruk, lecz strażnicy nie zwrócili na to uwagi, bo uszu zebranych dobiegł tętent kopyt. Najwyraźniej zmierzało ku nim kilku konnych.

Twarz zakonnika nieco pobladła, więc Tęgi Bert rzekł uspokajająco:

- Niech się brat nie boi! Od zamku jadą, więc to nie żadni złoczyńcy!

- To jak, panowie, możemy już ruszać? – przyszły żak popchnął rozdygotanego preceptora w kierunku wozu.

- Zaraz, jeszcze zerkniemy na ładunek – Lebioda uchylił wieko pierwszego z brzegu kufra. Skrzynię wypełniały księgi. Przekartkował jedną i odłożył na miejsce, rozczarowany – nie było w niej żadnych rycin. Sięgnął po leżące obok zawiniątko.

- Hej! Straż!

Do wartowni zbliżali się czterej zbrojni jeźdźcy w barwach służby barona.

Ciemnowłosy wyrostek i jego towarzysz prędko wspięli się na kozioł. Rachityk naciągnął na głowę kaptur i ujął w dłoń lejce.

- Zamknijcie bramę! Tylko żywo, bo zbieg nam się wymknie!

- Jaki zbieg? Co przeskrobał? – zainteresował się sierżant, zmierzając bez entuzjazmu w stronę wielkich wierzei. Lebioda odłożył przeszukiwany właśnie tłumoczek i pochwycił halabardę.

- Nie twoja rzecz, strażniku! – odparł opryskliwie dowódca przybyłych, krępy mężczyzna o twarzy pokrytej śladami po ospie. – I lepiej nie zwlekaj, bo przeklęty młokos gotów prysnąć z miasta!

Tęgi Bert z urażoną miną odpiął gruby łańcuch przytrzymujący ciężkie skrzydło bramy. Jego wzrok padł na podróżnych.

- Wy jeszcze tutaj? Ruszajcie w drogę. Przecież słyszeliście – zaraz zamykamy!


Dopóki pozostawali w zasięgu wzroku strażników, młody alchemik z trudem zmuszał się do powolnej jazdy, nie chcąc wzbudzić podejrzeń. Kiedy czerwony budynek zniknął wreszcie za zakrętem, z ulgą popędził gniadosze.

- „Prosty pachołek do posług”! Też coś! – Brita ze złością zerwała sztuczną brodę i cisnęła w najbliższą kępę krzaków.W ślad za nią poszybowały wąsy. – Mam najwyższe kwalifikacje, ukończyłam Szkołę Główną Gospodarstwa Domowego z najlepszą lokatą, odbyłam staż w pięciogwiazdkowej oberży, a panienka wyskakuje z czymś takim!

- Właśnie! Chociaż już lepsze to, niż „brat Rachityk” – dorzucił z pretensją Rag. – Trudno, od mieszania mikstur i kręcenia pigułek muskuły nie urosną, a któreś z nas to musi robić. I jeszcze ci powiem, że…

Urwał, spostrzegłszy, że adresatka tych wyrzutów ignoruje jego przemowę i siedzi wpatrzona w jakiś przedmiot na wozie, a jej oczy robią się coraz większe. Podążył za wzrokiem siostry – obserwowała wielki wiklinowy kosz, którego wieko uniosło się i odskoczyło bez niczyjego udziału.


1. Zgodnie z wielowiekową tradycją straży miejskiej pod pojęciem „dobrze wyposażony” kryją się:

-zapas piwa imbirowego, utrzymywany na stałym poziomie przez zaprzyjaźnionego karczmarza, zmuszonego przez twarde prawa rynku do systematycznego korzystania z usług przemytników,

-zestaw rozrywkowy, złożony z zatłuszczonej talii kart, kubka i kości do gry oraz kilkudziesięciu egzemplarzy czasopism w rodzaju „Rozpalonych Melonów”.

3 komentarze:

  1. Odpowiedzi
    1. Oj, niekoniecznie... Akurat ten elf znajdzie się za moment w niezłych tarapatach:)

      Usuń
  2. Kubeł zimnej wody.......Dzięki..;)
    Nie zdążyłam dzisiaj na pocztę......

    OdpowiedzUsuń