piątek, 28 marca 2014

Biedny panicz! I pan podczaszy!

Fil parskając wynurzył się z basenu, starł myjką z twarzy pozostałości kosmetyków i wykręcił mokre włosy. Lillah, który spoglądał na to z dezaprobata, pomógł mu otulić się grubym ręcznikiem.

- Przedtem wyglądałeś lepiej – orzekł. – Zresztą i tak pani Bekka nie pozwoli ci tak pójść do królowej, oby bogowie zawsze darzyli ją przychylnością.

- Nawet o tym nie wspominaj! – usta elfa wygięły się żałośnie w podkówkę, lecz już za moment w jego oczach zapaliły się iskierki gniewu. – Nie zrobię tego za żadne skarby! Ona ma już pewnie ze trzydzieści lat, a ja do tej pory… ja jeszcze nigdy…

- Nie załamuj się, Jej Wysokość, oby żyła wiecznie, to mądra kobieta i nie oczekuje, że od razu dokażesz cudów! – pocieszył go Lillah. – A jeśli nawet okażesz się zupełnym beztalenciem, zawsze możesz zostać królewskim eunuchem.

- KIM?!

- Wiesz, kastratem. Oni nie muszą… móc, mają tylko ślicznie wyglądać.

Zdruzgotany Fil w milczeniu skończył się wycierać, sięgnął na marmurową ławę po świeże ubranie, przez chwilę bezskutecznie usiłował włożyć nogę w rękaw satynowej koszulki, wreszcie wykorzystał ją zgodnie z przeznaczeniem.

Kiedy dopinał spodnie, w drzwiach stanął chuderlawy młodzieniec w czarnym uniformie pałacowej służby i zwrócił się do tłumacza z krótką przemową. Lillah odmownie pokręci głową, lecz przybysz najwyraźniej nie ustępował. Przedkładał coś uparcie, wspomagając artykulację energicznymi gestami.

- O co mu chodzi? – zainteresował się Fil.

- Przysłał go Pierwszy Mąż. Chce z tobą porozmawiać na osobności i prosi, żebyśmy przyszli do jego komnaty.

- To na co czekamy? Chodźmy, zanim Bekka sobie o mnie przypomni!

- Na twoim miejscu nie zbliżałbym się do niego. To równie bezpieczne, jak kąpiel w sadzawce z aligatorem. Jak myślisz, komu zawdzięczamy taką rotację w haremie?

- A jednak zaryzykuję – elf nie zastanawiał się długo. – I tak nie mam wiele do stracenia…

Chudzielec zaprowadził ich do sali, której przepych zdawał się przewyższać nawet apartament królowej.

Posadzkę przykrywały zbytkowne kobierce, na ścianach zawieszono kosztowne gobeliny, a dodatkową ozdobę stanowiły piękne okazy białej broni – misternej roboty szable, pałasze i handżary.

Posadzono ich na poduszkach przy niskim stoliku z laki, na którym służący postawił maleńkie filiżanki z aromatyczną kawą. Znęcony zapachem elf wyciągnął rękę po naczyńko, ale Lillah złapał go za nadgarstek.

- Zostaw! Na pewno jest zatruta. Nie rozumiesz, że Pierwszy Mąż będzie próbował się ciebie pozbyć?

- Słuszna uwaga – chłopcy drgnęli, kiedy za ich plecami rozległ się znienacka dźwięczny baryton. – Ale postaram się użyć bardziej humanitarnej metody…

Fil spodziewał się ujrzeć tutaj mężczyznę, który towarzyszył władczyni podczas porannej audiencji, jednak zaskoczył go fakt, że królewski małżonek zna elficki.

Gospodarz wygodnie usadowił się naprzeciw chłopaka i przez kilkanaście sekund bez skrępowania mierzył go uważnym spojrzeniem. Elf wytrzymał taksujący wzrok i odwzajemnił się tym samym, rejestrując krótko ostrzyżone krucze włosy, czarne oczy, błękitny cień zarostu na mocno zarysowanej szczęce i cienką kreskę blizny na policzku. A potem ze zdumieniem usłyszał śmiech mężczyzny, w którym brzmiała niekłamana wesołość.

- Założę się, elfiątko, że strach cię oblatuje na myśl o łożu mojej pani! – rzekł z rozbawieniem Pierwszy Mąż. – I całkiem słusznie, bo nie każdy jest w stanie sprostać jej wymaganiom. Ale masz szczęście, mam zamiar wybawić cię z opresji.

- Tak… po prostu? – Filowi wydało się to zbyt piękne, by mogło być prawdziwe. Chyba że mężczyzna miał na myśli radykalne rozwiązanie. Niezbędne narzędzia wisiały przecież na ścianach w ilościach hurtowych. Nie tak dawno czytał do poduszki mrożącą krew w żyłach historię księżniczki, którą zawistna rywalka dźgnęła zatrutym sztyletem, a ciało kazała zawinąć w dywan i chyłkiem wrzucić do rzeki… Krew odpłynęła mu z twarzy, a kolana zaczęły drżeć.

- Widzisz, chłopcze, bardzo nie lubię, kiedy Jej Wysokość znajduje sobie nową zabawkę. Nazbyt ją to absorbuje. Dlatego pomogę ci się stąd wydostać.

Elf nadal jakoś mu nie dowierzał, zwłaszcza że na twarzy Lillaha malował się sceptycyzm.

- Opuścisz pałac przez bramę dla dostawców, tylko będziemy musieli nieco zmienić twój wygląd.

Klasnął w dłonie, przywołując anorektycznego młodzieńca i wydał mu krótkie polecenie.

- W Mat tylko mężczyźni z ubogich rodzin mogą opuszczać seraj. Niezamożnych kobiet nie stać na opłacenie służby, więc posyłają mężów czy synów na bazar i po wodę do miejskiej studni – kontynuował po wyjściu rękodajnego. – Lecz nawet oni muszą zasłaniać twarze i szczelnie okrywać ciało opończą, żeby nie wzbudzać pożądliwości w obcych niewiastach.

Przerwał na widok służącego, który zjawił się z burą szatą z wielbłądziej wełny. Podał ją swojemu panu i zniknął za drzwiami.

- Ubierz to! – nakazał Pierwszy Mąż.

Fil posłusznie włożył długi, obszerny płaszcz bez rękawów. Dziwaczny kaptur zasłaniał głowę i twarz, pozostawiając tylko wąski otwór na oczy.

- Doskonale. W tym stroju nikt w tobie nie rozpozna królewskiego niewolnika – stwierdził z zadowoleniem małżonek Szakirazady. – Łatwo trafisz na plac targowy: wystarczy pójść za mężczyznami i chłopcami niosącymi puste kosze. A tam zawsze można spotkać cudzoziemskich kupców, którzy pozwolą ci dołączyć do karawany. Oczywiście nie za darmo, ale to powinno wystarczyć.

Chłopak poczuł, że mężczyzna wkłada mu w dłoń jakiś okrągły przedmiot. Podniósł go do oczu – była to kunsztownie wykonana brosza w kształcie rozkwitłego kwiatu o rubinowych płatkach.


Fil pocił się jak mysz. Gruby materiał opończy krępował mu ruchy i utrudniał oddychanie, a wlokący się po ziemi skraj zamiatał uliczny pył, drażniąc nozdrza. Elf przemykał tchórzliwie pod ścianami domów, nie chcąc przyciągnąć niczyjej uwagi. Na szczęście barwnie ubrane, obwieszone świecidełkami kobiety, które dumnie stąpały środkiem ulicy, śmiejąc się i szczebiocząc, traktowały nielicznych przedstawicieli płci męskiej jak powietrze.

Nic dziwnego, skoro wszyscy przypominają bezkształtne, bure tobołki – pomyślał chłopak.

Uniósł trochę brzeg okrycia, które właśnie oplątało mu nogi, lecz zaraz go opuścił, wspomniawszy ostrzeżenie Lillaha – za pokazywanie stóp w miejscu publicznym mężczyźnie groziła kara chłosty. Rozejrzał się nerwowo, ale wyglądało na to, że nikt nie zauważył jego nieskromnego zachowania, więc uspokojony powędrował dalej.

Kiedy u wylotu ulicy dojrzał wreszcie zbawcze targowisko, ktoś pochwycił go za ramię. Odwrócił się spłoszony i ku swemu przerażeniu zobaczył dwie postawne kobiety w jednakowych szkarłatnych sukniach. Jedna spytała o coś podniesionym głosem, a druga zmierzyła go podejrzliwym spojrzeniem.

Strażniczki! Zaraz się zorientują, że nie rozumiem ani słowa! – strach dodał Filowi skrzydeł. Wyrwał się z rąk prześladowczyni i popędził w stronę bazaru, kurczowo ściskając w palcach broszę.


- Prosiłam, żeby wszyscy punktualnie schodzili do jadalni! – lodowata mina Blathie wyrażała głęboką dezaprobatę. – Czy to takie trudne?

- Kogoś brakuje? – udał zdziwienie Pawełek, zawiązując pod brodą sztywną od krochmalu serwetę.

- Rzeczywiście, nie ma elfa – skonstatował Skorpion. – Prawdę mówiąc, nie widziałem smarkacza od obiadu.

Sięgnął po grzankę i natychmiast oberwał po łapie od wiedźmy.

- Więc lepiej go znajdźcie, inaczej obejdziecie się dzisiaj smakiem!

Wojownik wzniósł oczy do nieba, jakby szukał tam zrozumienia, a książę z westchnieniem odsunął krzesło i wstał od stołu. Demon poprawił przekrzywiony obrus i cała czwórka ruszył na poszukiwania.

Kiedy już sprawdzili wszystkie sypialnie, garderoby i łazienki, zajrzeli do kuchni, salonu, biblioteki, gabinetu gospodyni, a nawet na strych, do lochów i do spiżarni, zaniepokojona Blathie zarządziła przeszukanie ogrodu.

Kamilek pierwszy wypatrzył na trawniku skłębiony niebieski pled, którego zawartość miotała się rozpaczliwie i wydawała żałosne jęki. Natychmiast rozwinięto pakunek, uwalniając spoconego, na wpół uduszonego elfa.

Zamroczony Fil, łapczywie chwytając powietrze, nieufnie spoglądał na nich wielkimi przerażonymi oczami, zanim się upewnił, że otaczają go znajome twarze. Poruszony Pawełek energicznie wachlował go serwetą, a Skorpion popędził po wiadro, zaczerpnął wody z fontanny i przemoczył wszystkich do suchej nitki.

Blathie udało się w końcu przejąć inicjatywę i opanować sytuację.

Elfa zapakowano do łóżka w dobrze przewietrzonej sypialni, gdzie całe towarzystwo spożyło wreszcie upragnioną kolację. Gdy zaspokoili głód, Fil z przejęciem zrelacjonował im swój straszny sen. Podczas opowieści Skorpion wydawał gniewne pomruki w rodzaju: „Już ja bym pokazał tym babom!”, Blathie ze złością zaciskała wargi, a twarz księcia przybrała dziwnie rozmarzony wyraz. Tylko demon zachowywał stoicki spokój. Nim udali się na spoczynek, wiedźma podała kuzynowi ziołową miksturę kojącą nerwy i zażądała, by Kamilek udał się z nią do gabinetu.

Tam chwyciła go za poły marynarki i syknęła wściekle:

- Znowu narozrabiałeś! Co ci strzeliło do głowy, ty nieobliczalny biesie?

- Nie mam z tym nic wspólnego! – bronił się demon. – Zasnął na słońcu, przygrzało mu i zwyczajnie majaczył. Nie moja wina, że krzak sobie poszedł!

- A czyja? I nie o krzak mi chodzi. Popatrz, co miał w ręku, kiedy go znaleźliśmy!

Na widok broszy Kamilek skapitulował.

- Masz rację… Wysłałem go na Sucharę…

- To było podłe! I niebezpieczne! A wydawało mi się, że lubisz Fila…

- Bo to prawda! Tylko nie mogę ścierpieć, że robi z siebie rozkapryszoną panienkę! Chciałem mu trochę skorygować osobowość…

Blathie policzyła w myśli do dziesięciu. Głęboko odetchnęła.

- Osobowość, powiadasz? Już ja skoryguję twoją, daj mi tylko trochę czasu!



Nareszcie… Z ulgą zzuł zakurzone buty i zanurzył obolałe stopy w strumieniu. Przebierał palcami w chłodnej wodzie, płosząc małe srebrne rybki i z przymkniętymi oczami grzał twarz w promieniach słońca. Cichutki szmer rzeczki działał usypiająco i przez chwilę miał wrażenie, że znów jest dzieckiem, ustawia piramidę z drewnianych klocków na kuchennym stole, a babcia zmywa naczynia po obiedzie.

Plusk wody przybrał na sile.

- Panienko, wracajmy, będą się o nas niepokoić! Trzeba coś zjeść i jechać dalej.

Zjeść? Przełknął ślinę i otworzył oczy. Naprzód trochę, a potem bardzo szeroko. Zobaczył bowiem dwie urodziwe panienki w mokrych koszulkach oblepionych na kształtnych ciałach. Do tego jedna z nich bez wątpienia była ogrem…

Na jego widok obie wydały serię wysokich dźwięków, właściwych swej płci w chwilach zagrożenia. Czym prędzej zacisnął powieki i ostentacyjnie zasłonił oczy dłońmi. Żałował, że nie może jednocześnie zatkać uszu…

- Nic nie widziałem! – zapewnił. – Teraz też nie patrzę! Możecie bez obaw wyjść i się ubrać!

Piski ucichły. Dobiegły go nerwowe szepty, a potem plusk i szelest.

- W porządku, możesz otworzyć oczy!

Obie były już ubrane i przyglądały się mu z kiepsko skrywaną ciekawością. Poczuł się trochę głupio, siedząc tak boso, z nogami w wodzie, więc wstał i grzecznie się ukłonił.

- Nie obawiajcie się, nie jestem włóczęgą ani złoczyńcą. Mam na imię Argh, służę u pani Blathie w dobrach księcia Pawełka.

- W takim razie co robisz w samo południe w środku lasu? – spytała z niedowierzaniem drobna dziewczyna o brązowych włosach.

Spojrzenie jej towarzyszki również wyrażało sceptycyzm.

Ogr trochę się zmieszał. Żaden mężczyzna nie lubi się przyznawać do porażki, zwłaszcza w obecności dopiero co poznanych ładnych kobiet.

- Szukałem kogoś – odparł wymijająco. – Nie udało mi się go znaleźć i teraz wracam do domu.

Trudno, najwyżej pani zmieni mnie w elfa… – pomyślał. Jakoś wytrzymam, choć to wstyd… Może nikt z rodziny się nie dowie…

- Powiedziałeś, że twoja pani mieszka w książęcych dobrach… Jak daleko stąd leżą te posiadłości? – spytała Rida. – Ile to może być mil?

Ogr ponownie się zakłopotał. Liczby już w czasach szkolnych nie były jego najmocniejszą stroną.

- Tak w milach to nie wiem – potarł palcem czubek nosa. – Jak nie będziecie za często przystawać na odpoczynek, to o zmierzchu powinnyście minąć granicę księstwa.

Dziewczyna poweselała. Pomyślała, że wozem dotrą tam znacznie szybciej, a na cudzej ziemi baron już ich nie dosięgnie. A nuż książę będzie potrzebował usług alchemika?

- Może poprosimy Argha o pokazanie drogi, panienko? – zaproponowała Brita, a nie widząc oznak entuzjazmu, dodała szybko:

- Wygląda uczciwie, a poza tym kawał ogra z niego, będzie bezpieczniej!

- Pewnie, że was zaprowadzę! – zapewnił z zapałem Argh, nie czekając na decyzję Ridy. – Najlepiej ruszajmy od razu, żebyśmy zdążyli przed nocą.

Włożył buty i podniósł podróżną sakwę.

- Zaczekaj! – powstrzymała go dziewczyna. – Nie musimy iść na piechotę, mamy tu niedaleko konie i wóz.

- Oj, nie wiadomo, czy jeszcze macie!… – zatroskał się ogr. – Wieśniacy powiadają, że grasują tu rabusie.

- Masz nas za głupie? Nie zostawiłybyśmy dobytku bez opieki. Mój brat go pilnuje, ze znajomym.

Przedarli się przez chaszcze porastające brzeg strumienia i podążyli przez leśną gęstwinę w stronę polany.

Na miejscu ujrzeli pusty wóz i spokojnie pasące się konie. W pobliżu nie było żywej duszy. Rida gniewnie zmarszczyła brwi, rozglądając się dokoła.

- Rag, gdzie się schowałeś?

- Paniczu! Panie Ambrozjanie!

- Nie wygłupiajcie się, wyłaźcie!

- Panie podczaszy! Hop, hop!

Nawoływanie dziewcząt pozostało bez odzewu, odpowiadało na nie tylko echo.

- Nic nie rozumiem, panienko! – powiedziała w końcu Brita, kręcąc głowa z niedowierzaniem. – Czyżby sobie poszli i zostawili wszystkie rzeczy na pastwę złodziei?

- Co za głupcy! – zawołała Rida ze łzami wściekłości w oczach i uderzyła piąstką w pień najbliższego drzewa. – Cud, że nic nie zginęło! Pewnie usnęli w krzakach, bo całą noc raczyli się winem!

- Może gdzieś się ukryli i żarty sobie z nas stroją?

- Nie sądzę – Argh pokręcił głową, wskazując na murawę. – Boję się, że zostali porwani!

Rzeczywiście, trawa była mocno zdeptana, jakby odbywały się na niej pląsy z udziałem pełnych ognia tancerzy. Wśród zgniecionych źdźbeł leżał barwny strzęp tkaniny, w którym Rida rozpoznała fragment kaftanu brata. Połamane gałązki krzewów wskazywały, którędy odeszli napastnicy. Na szczęście nigdzie nie było widać śladów krwi…

- Co teraz zrobimy? – załamała ręce gosposia. – Biedny panicz! I pan podczaszy! Strach pomyśleć, co te łotry mogą z nimi zrobić!

- Ciszej, Brito! – Rida rozejrzała się ze strachem. – Bandyci mogą wrócić po wóz i konie. Musimy prędko stąd odjechać i sprowadzić pomoc.

- Ale jak ich potem znajdziemy? Przecież nie wiemy, dokąd ich zabrano!

Bezradne spojrzenia dwóch par dziewczęcych oczu spoczęły na Arghu, który poczuł, jak budzi się w nim odwaga dawnych ogrów, przemierzających równiny w pogoni za myśliwską sławą1. Wyprostował się, wypiął pierś i z marsowa miną oświadczył:

- Wytłumaczę wam, jak dojechać do najbliższej wioski, a sam pójdę po śladach. Dołączę do was, kiedy się dowiem, gdzie jest kryjówka zbójów.

Po jego słowach na chwilę zapadła pełna szacunku cisza.

- Naprawdę mógłbyś to dla nas zrobić? – spytała z podziwem Rida. – Przecież mogą cię schwytać!

- Prawdziwy z ciebie bohater, Argh! Zupełnie jak w „Sadze o Ogryku Nieulękłym”! – głos Brity drżał ze wzruszenia.

- Jaki tam bohater… – wzruszył ramionami. – Jak byłem mały, podchodziliśmy z dziadkiem szaraki… Umiem chodzić cicho po lesie. Wrzućcie mój worek na wóz, a ja zaprzęgnę konie.



1. Bądźmy realistami. Przede wszystkim była to pogoń za krwistym stekiem.

2 komentarze:

  1. :) pozdrawiam Cię ciepło......

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawzajem! Mam nadzieję, że wiosna nas tym ciepełkiem porozpieszcza:))

      Usuń