sobota, 14 września 2013

Wynijdź z tego domu!

http://www.youtube.com/watch?v=BCHd-vFnsB0

Szalupa wspięła się na grzbiet fali, na sekundę zawisła w bezruchu, po czym opadła, a Skorpion i Kurul przeturlali się na dziób. Gdy raczkując po dnie łodzi usiłowali odszukać wiosła, niebo nad nimi przybrało naraz barwę absolutnej czerni, a kołysanie ustało. Jednocześnie obaj odnieśli wrażenie, że przestrzeń wokół nich gwałtownie się skurczyła.

Ludzkie zmysły Skorpiona przekazywały mu tylko dwie informacje: było ciemno i coś paskudnie śmierdziało. Kurul był w trochę lepszej sytuacji – jako wampir doskonale widział w ciemnościach. Początkowo sądził, że znaleźli się w krypcie, na co wskazywało niskie, półokrągłe sklepienie. Potem dojrzał w pobliżu dziobu dziwne twory przypominające stalagmity i stalaktyty, a w pewnym oddaleniu od rufy – spory okrągły otwór, co sugerowało, że przebywają w jaskini.

Przywykł od razu rozstrzygać wątpliwości, więc przełożył nogę przez burtę, stanął i… runął na plecy, gdy stopa trafiła na śliskie i mokre podłoże. Ku miłemu zaskoczeniu wylądował na czymś miękkim i elastycznym, nie doznając najmniejszego uszczerbku. Usiadł, ale nim zdążył się pozbierać, w ciemnym dotąd otworze pojawiło się migotliwe światełko. Źródłem blasku był przezroczysty pojemnik w formie walca, w którym jak maleńkie iskierki wirował rój świecących owadów. Walec zaś tkwił w pięciopalczastych łapach niewysokiej człekokształtnej istoty, jakiej Kurul nigdy jeszcze nie oglądał.

Brunatna, pokryta pasmami śluzu skóra upodabniała ją do wielkiego płaza, ale poruszała się pewnie na tylnych łapach, bez trudu zachowując równowagę. Duża baniasta głowa była pozbawiona otworu gębowego i uszu, a para wyłupiastych oczu znajdowała się w miejscu normalnie zajmowanym przez nozdrza. Stworzenie uniosło dziwną latarnię i światło omiotło szalupę z zawartością w postaci wytrzeszczającego oczy Skorpiona. Potem przeniosło się na wciąż siedzącego obok Kurula i dało się słyszeć ciężkie westchnienie. Człekokształtny ostrożnie odstawił przejrzysty walec i sięgnął łapami do szyi. Przez chwilę wampir był pewien, że zamierza ukręcić sobie głowę, gdy jednak oddzielił ją od karku, pod spodem ukazała się ludzka twarz. Chuda, okolona rzadką jasną bródką, z nosem przypominającym ptasi dziób i parą małych, blisko osadzonych oczek. Na obliczu malował się wyraz głębokiego zafrasowania.

- Znowu! Już trzeci raz w tym miesiącu! A przecież zaprogramowałem go na plankton. Wszystko inne funkcjonuje bez zarzutu! – przemówił nieznajomy, a jego wzburzony głos przeszedł stopniowo w zrzędzenie. – Jedyna usterka, której dotąd nie udało mi się wyeliminować! A oni oczywiście zaraz się do tego przyczepią! Powiedzą, że jestem nieudolny. Że stwarzam zagrożenie. Zawsze czepiają się drobiazgów, nieistotnych szczegółów. Nie umieją ogarnąć idei, dojrzeć istoty…

- Przepraszam! – przerwał mu Skorpion, który odszukał wreszcie jedno z wioseł i poczuł się pewniej, trzymając w garści solidny kawał drewna. – Wszystko to jest oczywiście bardzo ciekawe, ale mam pytanie…

- Otóż to! – przyłączył się Kurul. Znaleźliśmy się tu dość nieoczekiwanie i wbrew swojej woli. To niezwykłe i bardzo interesujące miejsce, jednakowoż jesteśmy nieco zdezorientowani i chcielibyśmy się dowiedzieć…

- Gdzie, do demona, jesteśmy?! – ryknął wojownik, kładąc kres kurtuazyjnej przemowie wampira.

Oślizgły jegomość przygarbił się ze strachu i upuścił kulisty hełm, który upadł z dziwnym mlaśnięciem. Jednak już po chwili właściciel hełmu wyprostował się dumnie i rzekł:

- Macie zaszczyt znajdować się w paszczy pierwszego w świecie, ba, we wszechświecie, walenia użytkowego! Ja zaś jestem pomysłodawcą i twórcą prototypu!

Do Kurula dotarło przede wszystkim to, że ma zaszczyt siedzieć na języku morskiego potwora, więc nie zwlekając uczepił się burty i dał szczupaka do łodzi. Skorpion ostentacyjnie przerzucił wiosło z lewicy do prawicy i indagował dalej:

- Taa… A ten cały prototyp… Czy jak mu tam… Gdzie się aktualnie znajduje?

Odpowiedziało mu pełne urazy milczenie. Usta obcego zacisnęły się w wąską kreskę, a małe oczka spoglądały na Skorpiona z pogardą. Kurul postanowił przejąć inicjatywę.

- Wybacz! – powiedział z przepraszającym uśmiechem. – Mój towarzysz to całkowity ignorant. Ja zaś chętnie dowiedziałbym się czegoś więcej o twoim dziele, panie…

- Zwą mnie magister Jonas! – przedstawił się człowieczek. Jestem absolwentem wydziału animalistycznego Wszechnicy w Trójgrodzie.



- Niestety, nie mogę was zaprosić na dół – Jonas postawił na ławeczce szalupy miseczki z dość podejrzanie wyglądającą zawartością. – Nie mam więcej ubrań ochronnych, a jego żołądek wydziela żrący sok. Poza tym, któryś mógłby się poślizgnąć i wpaść do jelita.

Kurul z ciekawością pomacał przerzucony przez burtę brunatny kombinezon.

- To też mój pomysł. – wyjaśnił naukowiec. – Zupełnie nowa substancja, nazwałem ją gomma. Ma doskonałe właściwości izolujące i jest bardzo elastyczna, z łatwością dopasowuje się do każdego kształtu. Jestem przekonany, że kiedyś znajdzie się w powszechnym użyciu.

- Rzeczywiście, niesamowity efekt! – rzekł z podziwem wampir, rozciągając palec jednej z rękawiczek na długość kilkunastu centymetrów. – Ludzkość będzie ci bardzo wdzięczna za ten wynalazek.

Magister Jonas pokraśniał z ukontentowania i przypomniał sobie o obowiązkach dobrego gospodarza.

- Ale my tu gadu-gadu, a strawa stygnie. Częstujcie się! – poprosił.- Nie ma nic zdrowszego niż potrawka z wodorostów z sosem rozwielitkowym.

Skorpion, który nie czekał na zaproszenie i opróżnił już połowę miseczki, zakrztusił się, lecz dzielnie przełknął i po krótkim namyśle znów podniósł do ust łyżkę.

- Niestety, muszę przestrzegać bardzo rygorystycznej diety – wampir przybrał obłudnie boleściwy wyraz twarzy.

- To może chociaż kubeczek nalewki z krewetek?

Kurul potrząsnął głową z nieźle udanym żalem.

- Mistrzu, nie chcielibyśmy nadużywać twojej gościnności.

- Stanowczo, nie chcielibyśmy… – mruknął Skorpion, odstawiając pustą miseczkę. – Przychodziło mi jadać różne rzeczy, ale…

Wampir zgromił go spojrzeniem.

- Ja i mój nieokrzesany przyjaciel bylibyśmy ci niezmiernie wdzięczni, gdybyś nam pomógł dostać się na ląd. Nie dość, że zupełnie straciliśmy orientację, to jeszcze spłukało nam połowę załogi – tym razem twarz Kurula wyrażała autentyczny smutek.

- Ależ oczywiście, że wam pomogę! – pośpieszył z zapewnieniem Jonas. – Niestety, będziemy musieli przybić do brzegu dość daleko od nadmorskich osiedli, żeby nie siać paniki ani nie budzić sensacji.

- To nic, to nic! – zapewnił nieumarły. – Na lądzie doskonale damy sobie radę.

Jego słowa przypieczętowało beknięcie Skorpiona, które odbiło się głośnym echem od podniebienia wieloryba.



Czarny habit brata Prewencjusza furkotał wokół jego żurawich nóg, a sandały przy każdym kroku mocno zagłębiały się w ziemię. Zdawało się, że mnich nie tyle idzie, ile ze złością wbija stopy w ścieżkę. Sankcjonary starał się nadążyć za konfratrem, co kosztowało go wiele wysiłku – krótkie nóżki nie pozwalały na stawianie posuwistych kroków, a nadmiar kilogramów spowalniał ruchy.

Odetchnął z ulgą, kiedy Prewencjusz wreszcie przystanął i zwrócił w jego stronę pałającą gniewem twarz o surowych, ascetycznych rysach.

- To już przechodzi wszelkie wyobrażenie! – wybuchnął. – Musieliśmy się pogodzić z faktem, że ci zepsuci do szpiku kości arystokraci przez całe lato sieją zgorszenie w Międzyruczajach, ale tutaj! Dwa kroki od naszego klasztoru? W tej głuszy?

- Może to tylko plotki… – ośmielił się wtrącić Sankcjonary, chcąc przedłużyć odpoczynek. Korzystając z zaaferowania drugiego mnicha, przysiadł na chwilę na zwalonym pniu i rozwinął tłumoczek z prowiantem.

- Plotki! Też coś! A jeśli nawet, to w każdej pogłosce tkwi ziarno prawdy. I żeby to jeszcze chodziło o kogo innego, ale te poczciwe, tępe krasnoludy?! – Prewencjusz aż złapał się za wianuszek siwiejących włosów i wydarł dwa spore pęczki z cebulkami.

Jego towarzysz gorliwie przytaknął skinieniem głowy, jako że usta miał szczelnie wypełnione razowcem ze smalcem.

Szybko dobył z zawiniątka mile bulgocący bukłak.

- Nie ośmielę się pokłonić przed szlachetnymi obliczami Ośmiookiego Pana, póki nie zrobimy porządku z tymi wszetecznikami!

Brat Sankcjonary przełknął wino i ubrał pucułowatą, lśniącą od potu twarzyczkę w maskę świętego oburzenia.

- I ja także, bracie, i ja także! Wszak uleganie chuciom jest mu wstrętniejsze niźli opilstwo czy łakomstwo… – zatrzepotał serdelkowatymi palcami.

- Dlatego trzeba nam pośpieszać! – zarządził ku jego rozczarowaniu Prewencjusz. – nim się ruja i porubstwo na dobre w Pokrętnym Borze zagnieżdżą…



Książę Pawełek z satysfakcją dobrego gospodarza obrzucił spojrzeniem lśniącą czystością izbę. Na wyszorowanym do białości stole, nakrytym kolorowym bieżnikiem, stał gliniany dzbanek z polnymi kwiatami. Naprawione okno przesłaniała bielutka zazdrostka. Starannie wyprany przyodziewek spoczywał w drewnianej skrzyni wraz z kilkoma woreczkami pachnącej lawendy. W nowych siennikach nawet najbystrzejszy obserwator nie dopatrzyłby się robactwa, a pościel była sztywna od krochmalu.

Książę uśmiechnął się na wspomnienie Drugiego, z nabożeństwem trzymającego w grubych paluchach igłę i płat czystego płótna, Piątego, pochylonego nad niedawno zakupioną balią i tarą, Szóstego, mieszającego polewkę rybną w wyczyszczonym do połysku kociołku… Taak… Grunt to dobra organizacja pracy.

Krasnoludy były zachwycone metamorfozą, jakiej uległa ich chata, a Pawełek czuł się bezpieczny w ich towarzystwie. Mógł spokojnie czekać, aż przyniosą mu wieści o zaginionych przyjaciołach – w tej okolicy każdy obcy przybysz od razu rzucał się w oczy i budził sensację. A w aktualnej postaci książę wolał nie ryzykować samotnej wędrówki…

Pawełek uniósł pokrywkę i sprawdził, jak się miewa przeznaczone na wieczerzę pieczyste. Na wszelki wypadek dorzucił drew do kuchennego pieca, a następnie wyszedł z chałupy. Krytycznie przyjrzał się dziurawemu dachowi, którego naprawa wciąż się odwlekała. Krasnoludy wracały do domu o zmierzchu, a ciemności nie sprzyjały robotom dekarskim.

Po ostatniej obfitej ulewie książę zdecydował się wziąć sprawy w swoje ręce, więc teraz uzbrojony w młotek oraz garść gwoździ wspiął się na drabinę i zabrał do przybijania obluzowanych gontów. Zaabsorbowany pracą nie zauważył, że na polanie pojawili się intruzi.

- Bezbożnico! – nabrzmiały wściekłością głos był tak donośny, że przedarł się przez stukot młotka. Zaskoczony Pawełek gibnął się na drabinie, ale na szczęście zdążył uchwycić się krokwi. Stanął pewniej i spojrzał w dół.

Jego oczom ukazali się dwaj mężczyźni w mnisich szatach. Jeden z nich, obdarzony słusznym wzrostem i grzmiącym głosem, powtórzył, wyciągając oskarżycielsko wskazujący palec w stronę dachu:

- Bezbożnico!

Drugi z nowo przybyłych, stojący nieco z tyłu mały grubasek, nie rzekł nic, gdyż właśnie usiłował chyłkiem wepchnąć sobie do ust pajdę chleba.

- Opuść to nieszczęsne domostwo, nieczysta niewiasto! Nie kalaj go dłużej swoją obecnością!

Do księcia w końcu dotarło, że to on jest jedyną istotą płci żeńskiej w tym towarzystwie, a więc musi być adresatką inwektyw ciskanych przez mnicha.

- Do mnie mówisz, ojczulku? Chybaś rozum postradał! – odkrzyknął.

- Powiadam, wynijdź z tego domu i nie waż się tu powracać! – padła gromka odpowiedź wysokiego zakonnika. Niższy nadal zachowywał neutralność, racząc się za plecami towarzysza kawałkiem kiełbasy.

- Sam sobie wynijdź i to prędko, pókim dobry! – książę groźnie machnął młotkiem.

Jego przeciwnik spurpurowiał na twarzy.

- Pókim dobry? Ach, więc to tak! Mało, że z siedmioma naraz żyjesz, toś jeszcze transwestyta?!

Za jego plecami rozległ się tłumiony kaszel – tłusty braciszek z wrażenia zakrztusił się wędliną.

- Ostrzegam cię, nikczemniku! Nie wystawiaj na próbę cierpliwości Ośmiookiego Pana, bo srodze cię ukarze za zuchwalstwo i zboczeństwo!

- A któż to taki, ten twój Ośmiooki? – zainteresował się książę. – jakiś gatunek pająka?

Mnicha ogarnęło tak silne wzburzenie, że nie był w stanie nic wyrzec - otwierał tylko bezgłośnie usta. Za to drugi zakonnik pochłonął wreszcie oporną kiełbasę i piskliwym głosikiem przyszedł mu w sukurs:

- Jak śmiesz się naigrawać z wielkiego bóstwa, którego pokornymi sługami jesteśmy? Nie wiesz, że przed jego wzrokiem nic się nie ukryje?

- „A jeśli mąż czyni ze swego przyrodzenia użytek przeciwny naturze, będzie mu ono odjęte – uschnie jako liście jesienne i jako one opadnie…” zacytował z emfazą jego kompan, odzyskawszy wreszcie mowę.

Książę wybuchnął tak gwałtownym śmiechem, że drabina zakołysała się pod nim. Przez parę sekund próbował odzyskać równowagę, ale bez skutku – poleciał w dół, a młotek podążył jego śladem. Kiedy ciało Pawełka dotknęło murawy, spadające narzędzie ugodziło go w głowę. Młodzieniec drgnął konwulsyjnie i znieruchomiał.

Na ten widok brat Prewencjusz wzniósł ramiona ku niebu:

- Zaiste, sprawiedliwe są wyroki Ośmiookiego Pana!

- I rychła jest jego pomsta! – dorzucił Sankcjonary, sięgając dyskretnie do węzełka z jedzeniem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz