piątek, 6 września 2013

Les héros sont fatigués

Mad ma za sobą burzliwe przeżycia – mooorze wina, mnóstwo emocji, a potem powrót w środku nocy do samotnego zimnego łóżka, które kołysało się, kołysało, kołysało…
http://www.youtube.com/watch?v=koJlIGDImiU

Ciężka od wody spódnica oblepiła się Pawełkowi wokół nóg, a w ciżmach miał pełno mokrego piasku. Wiatr splątał mu włosy, które przy każdym podmuchu zasłaniały twarz. Brnął przez wydmy w stronę ciemnej ściany lasu i zastanawiał się, gdzie mogą teraz być jego towarzysze.


Kiedy „Pogromca łososi” niespodziewanie osiadł na mieliźnie, spuścili na wodę szalupę i energicznie wzięli się do wioseł. Nawet bard i książę nie próżnowali, chcąc wreszcie poczuć pod stopami stały ląd.

Niestety, fatum sprzysięgło się przeciwko nim, postanawiając wziąć odwet za długie dni niczym niezakłóconego rejsu…

Nieoczekiwanie na spokojnej dotąd powierzchni morza uformował się szybko rosnący krąg piany, a wzburzone fale zaczęły gwałtownie huśtać łódką. Z wody wynurzało się ciemne, obłe, lśniące cielsko. Było spore…wielkie… ogromne…

- Wieloryb? Tutaj? – z niedowierzaniem wykrzyknął Skorpion, wiosłując ze wszystkich sił, aby jak najszybciej oddalić się od monstrum.

- Co by to nie było, lepiej wiejmy stąd! – Hvarel zanurzał w wodzie pióro wiosła z niespotykana wcześniej szybkością.

Kurul wpatrywał się w fale, jego oczy i usta zdawały się współzawodniczyć ze sobą pod względem stopnia rozwarcia, zaś na bladych policzkach pojawił się nikły rumieniec – jeśli chodzi o mieszkańców morza, wampir widywał do tej pory jedynie ostrygi, krewetki i marynowane śledzie.

Pawełek, który zawsze źle znosił kołysanie, puścił właśnie wiosło i przechylił się przez burtę, gdy kolejna fala dosięgła dziobu szalupy, łódka stanęła dęba, a książę przekoziołkował na rufę. Poczuł jeszcze, jak jego potylica boleśnie zderza się z czymś twardym i świat postanowił na jakiś czas zniknąć.

Kiedy odzyskał przytomność, przekonał się ze zdziwieniem, że morze wypluło go na brzeg. We włosach miał algi, w ustach piasek, był przemoknięty i obolały, ale bez wątpienia nadal mógł się zaliczać do świata żywych, choć chwilowo oglądał go z punktu widzenia wyrzuconej na suchy ląd płastugi. Na ramieniu siedziała mu mewa, zezując paciorkowatym okiem na niedoszły łup. Kiedy się poruszył, ciężko zerwała się do lotu, skrzecząc jakiś niepochlebny komentarz.

W końcu udało mu się przejść do pozycji wertykalnej, a nawet zrobić parę chwiejnych kroków. Doszedł do wniosku, że na plaży nie może oczekiwać ciekawych perspektyw na najbliższą przyszłość i zdecydował się na żmudną wędrówkę w kierunku nadmorskiego lasu. Teraz widział już całkiem wyraźnie powykręcane pnie sosen, a piasek pod stopami zaczął ustępować miejsca poprzerastanej korzeniami murawie.


Kiedy Pawełek w tak dramatyczny sposób opuszczał szalupę, pozostali wioślarze również zostali brutalnie rzuceni na rufę, ale udało im się pozostać w łódce. Tylko Hvarel dostrzegł, co się stało z obiektem jego westchnień i usiłował ocalić piękną dziewicę, chwytając ją za suknię. Niestety, trzask rozdzieranego materiału obwieścił porażkę barda, który w desperacji pochwycił pustą baryłkę po słodkiej wodzie i rzucił się z nią w fale, próbując wypatrzeć wśród nich czerwoną plamę spódnicy. Wczepiony w antałek, unosił się na powierzchni wody niby wielka boja, coraz bardziej oddalając się od łódki. Rozkołysane bałwany podawały go sobie jak piłkę. Mijały minuty, kwadranse, wreszcie godziny, a Hvarel wciąż znajdował się na pełnym morzu. Zdrętwiałe ramiona ostatkiem sił obejmowały beczułkę, a ciało sztywniało z zimna. Zaczynał już popadać w kompletne otępienie, gdy drewniane klepki stuknęły w coś znacznie pokaźniejszego. Była to burta jednomasztowca, którego szkarłatny żagiel złowrogo łopotał na wietrze.


Mimo kliku ciepłych pledów i płonącego w żelaznym piecyku ognia Hvarel ciągle dygotał z zimna i szczękał zębami, a kajuta nieustannie kołysała mu się przed oczami, gdy tylko próbował uchylić powieki. Koja, na której spoczywał, była szeroka i wygodna, w innych okolicznościach chętnie zapadłby w sen, ale nie miał zwyczaju sypiać z rękoma przykutymi do wezgłowia…

Ktoś uniósł mu głowę i przytknął do ust naczynie. Spragniony, chętnie przełknął nieco płynu i rozkaszlał się, czując palenie w gardle.

- Wypij jeszcze, to cię rozgrzeje! – nakazał kobiecy głos.

Zacisnął usta i otworzył oczy. Nad koją pochylała się z kubkiem w ręku wysoka blondynka, przypatrując mu się uważnie. W jej błękitnych oczach nie było ani cienia zalotności – mierzyła go wzrokiem jak kupiec oceniający wartość towaru.

- No już, pij! Jeśli się rozchorujesz, nie będzie z ciebie żadnego pożytku – ponagliła, a on posłusznie spełnił polecenie, czując, jak po przemarzniętym ciele rozlewa się fala ciepła.

- Pożytku? Jesteście handlarzami niewolników? – zapytał słabym głosem.

- Niezupełnie – kobieta potrząsnęła krótką czupryną i poprawiła na nim koc.

Bard poczuł się nieco pewniej, na co niewątpliwy wpływ miał krążący teraz w jego żyłach alkohol.

- W takim razie zdejmij mi to żelastwo! – zażądał, potrząsając kajdanami. – I zaprowadź mnie do waszego kapitana.

- JA tutaj dowodzę – odparła spokojnie, opierając dłoń na rękojeści zatkniętego za pasem puginału. Dopiero teraz zauważył, że jest uzbrojona.

Już otwierał usta, by wygłosić płomienną tyradę dotyczącą tradycyjnego podziału ról w społeczeństwie tudzież zdolności przywódczych kobiet, ale zimny dotyk okowów na nadgarstkach w porę sprowadził go z oratorskich wyżyn na ziemię.

- Rozkuj mi ręce… proszę… – przybrał ugodowy ton, starając się wykorzystać cały urok osobisty, jaki Matka Natura wbudowała w genotyp elfów.

- Przykro mi, ale nie mogę ryzykować. Już raz przepadła nam zdobycz.

- Jestem wykończony! Jak sobie wyobrażasz sen w takiej pozycji?! – krzyknął z wyrzutem, szarpiąc łańcuchem.

- Po wszystkim będziesz się mógł wyspać do woli – blondynka odwróciła się w stronę drzwi.

- Po jakim „wszystkim”?!

Wyszła bez słowa, nie zaszczyciwszy go nawet spojrzeniem.

Hvarel z ulgą stwierdził, że pod wpływem bądź to trunku, bądź przeżytych właśnie emocji, świat przestał wyprawiać dzikie harce, co sprzyjało skupieniu spojrzenia i myśli. Miał problem i musiał jak najszybciej znaleźć rozwiązanie!

Nie zamierzał czekać, aż uzbrojona kobieta zdecyduje o jego losie. A nuż miała złe doświadczenia w kontaktach z mężczyznami albo była zgorzkniałą stara panną?

Kolejne bezskuteczne szarpnięcie dowiodło, że nie uda mu się zerwać łańcuchów. Jednak wieloletnia gra na instrumencie sprawiła, że dłonie barda stały się wyjątkowo elastyczne, a palce – giętkie. Podjął próbę przeciśnięcia ich przez żelazne bransolety. Po kilkunastu minutach, które Hvarelowi wydawały się eonami, jego wysiłki zostały uwieńczone sukcesem, wysunął ręce z żelaznych bransolet, okupując to zaledwie kilkoma zadrapaniami. Energicznie poruszył ramionami, by przywrócić w nich krążenie i usiadł.

W niedużej kajucie nie było niczego oprócz koi i piecyka – co gorsza, nie było tu jego ubrania. Ostrożnie opuścił nogi na podłogę i wzdrygnął się, gdy bose stopy dotknęły zimnych desek. Wstał, przeczekał mały zawrót głowy i zajął się praca koncepcyjną, polegająca na tworzeniu z pledów tymczasowego przyodziewku. To, co powstało, nie należało do arcydzieł haute couture ani nawet pret-á-porter. Niestety,nie było też wygodne. Cóż, bard był co prawda bardzo dumny ze swoich atrybutów męskości, jednakże nie miał zamiaru demonstrować ich całemu światu ani nawet jego skromnej reprezentacji w osobach załogi żaglowca. Z dwojga złego wolał już znosić szorstki dotyk grubej tkaniny na nagiej skórze. Jeden koc obwiązał sobie wokół tułowia, a z drugiego sporządził coś w rodzaju płaszcza, wiążąc supeł pod szyją. Już przy pierwszym kroku nadepnął na wlokący się po podłodze brzeg materiału i poczuł się jak pies, któremu zaciśnięto obrożę. Po namyśle związał luźne końce na wysokości kolan i krokiem gejszy podrobił do drzwi kajuty.



Pawełek miał ochotę pląsać z radości, gdy las wreszcie się przerzedził, a jego oczom ukazała się poręba. Na polanie stała drewniana chata.

„Stała”– to za dużo powiedziane. Raczej nieubłaganie chyliła się ku upadkowi, rozpaczliwie walcząc z siłą powszechnego ciążenia – pod względem stopnia odchylenia od pionu śmiało mogła iść w zawody z Krzywą Wieżą w Pizie. Ze stromego dachu zsunęła się część gontów, ukazując wnętrzności strychu, ściany poczerniały ze starości, a kamienne stopnie, prowadzące do wrót, porosły mchem. Same drzwi tak się wypaczyły, że między ich skrzydłem a ościeżnicą bez trudu zmieściłoby się męskie ramię.

Książę nie przejął się stanem technicznym budowli – w końcu dotarł do czyjejś siedziby i miał nadzieję, że będzie mógł coś zjeść i odpocząć. Ostrożnie zastukał, ponowił próbę, wreszcie załomotał do drzwi – bez skutku. Obszedł chałupę, znalazł okno i lekko pchnął. Przerdzewiałe zawiasy dały za wygraną i przegniła rama z brzękiem tłukącej się szyby legła u stóp księcia. Zaklął, a potem wzruszył ramionami, podkasał mokrą spódnicę i wlazł do środka.

W przedostającym się przez pusty otwór okienny świetle dojrzał piętrowe prycze, zbity z desek stół i kilka kulawych taboretów. Na stole pozostawiono zeschłe okruchy chleba i rybie ości, a po lepiącej się od brudu podłodze toczyły się puchate kłębki kurzu. W jedną ze ścian wbito kilka żelaznych haków i zawieszono na nich odzież, której Pawełek wolał się nie przyglądać.

Najchętniej opuściłby od razu zapuszczony domek, ale nogi bolały go okrutnie, a organizm gwałtownie domagał się snu, nie dopuszczając żadnych negocjacji w rodzaju: „Połaźmy jeszcze godzinkę po tych chaszczach, to może znajdziemy coś lepszego…”

Z odrazą przyjrzał się najbliższemu legowisku, a następnie położył się na nim ostrożnie, niezbyt ufając spróchniałym deskom. Przez chwilę wiercił się niespokojnie, szukając możliwie najwygodniejszej pozycji, aż wreszcie zmęczenie wzięło górę nad potrzebą komfortu i książę zasnął.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz