czwartek, 26 września 2013

Zespół śpiącej królewny



- Nie. Nie wrócisz sam do domu. Zaczekasz na nas i popłyniemy razem, a twoi biedni rodzice będą mi dozgonnie wdzięczni – oświadczyła kategorycznie Blathie.

Fil spróbował mimicznie dać wyraz urażonej męskiej dumie, co nie przyszło mu łatwo, gdyż leżał na brzuchu, zapadając się po uszy w miękkiej pościeli, a jego obolałe pośladki okrywał tylko kompres z mokrego ręcznika.

Wiedźma nie wytrzymała i pogłaskała go jak kota, od czubka głowy do jędrnego zadeczka, na co otrząsnął się z gniewnym fuknięciem.

- Nudzi mi się! – zamarudził – Też mi rozrywka, siedzieć tu i przyglądać się, jak gracie w karty z dwoma starymi piernikami!

- Nie wyrażaj się tak o starszych i mądrzejszych! – zbeształa go kuzynka. – Masz szczęście, że mag Sybarytus tego nie słyszy. Choć może jakaś krótkoterminowa klątwa nauczyłaby cię rozumu… Obawiam się, że moja kuracja była nieskuteczna.

Urażony Fil przykrył głowę poduszką na znak, że nie ma zamiaru dalej uczestniczyć w sporze.

- Wiesz, mały, wybieram się dziś na targ w porcie… – dobiegło go przez warstwę pierza. Miałam zamiar cię zabrać, ale skoro wolisz tak leżeć i użalać się nad sobą…

Poduszka błyskawicznie wróciła na poprzednie miejsce, a elf energicznie usiadł na łożu. Następnie nie mniej energicznie opadł na pościel i przekręcił się na bok, sycząc z bólu.

Blathie pokiwała głową z obłudnym współczuciem:

- Oj, kuzynku, coś mi się zdaje, że dziś zamiast tych opiętych spodenek będziesz musiał włożyć coś luźniejszego… Może spódniczkę?


Fil błyszczącymi z podniecenia oczami wpatrywał się w stosy różnobarwnych szmatek, piętrzące się na straganach. Gniótł w palcach delikatne muśliny, głaskał chłodne jedwabie, przytulał do policzków miękkie futra. Od czasu do czasu sprawdzał, czy za pazuchą bezpiecznie spoczywa mieszek ze złotymi monetami, w które hojnie zaopatrzyła go Blathie. Szczodrość wiedźmy wynikała z wyrachowania – była pewna, że zajęty zakupami elf nie ruszy się ani krokiem poza plac targowy. Miała rację, bo właśnie namiętność do ekstrawaganckich strojów sprawiła, że Fil opuścił po kryjomu dworek rodziców i przystał do gromady wędrownych Emoelfów.

Przymierzając ciemnozielony aksamitny kubraczek z wykładanym koronkowym kołnierzem, stwierdził ze zdziwieniem, że jakoś przeszła mu ochota na kontynuowanie włóczęgi. Co prawda po spotkaniu z wilkołakiem Blathie potraktowała go skandalicznie, ale bez jej pomocy z dużym prawdopodobieństwem skończyłby jako kolacja przemieńca albo… Brr… Wolał nie rozpatrywać innych możliwości…

O ile już wcześniej nie jęczałby w niewoli u Vistulanek, które napadłszy na obozowisko Emoelfów nie wiedzieć czemu uprowadziły tylko jego…1.

I co tu dużo mówić, zdążył się już stęsknić za wygodnym łożem, obfitymi posiłkami i wanną pełną ciepłej wody.

Zapłacił za kaftan i podszedł do kramu płatnerza, na którym pyszniły się miecze i sztylety wykonane ze szlachetnej stali. Fil niespecjalnie interesował się bronią – jego uwagę przyciągnęły drogie kamienie zdobiące rękojeść najmniejszego noża.

- Dobry wybór, panienko! – właściciel kramu, poczciwie wyglądający goblin, spojrzał na niego z aprobatą.

Za to potężnie rozrośnięty w barach mężczyzna z ogoloną głową, wymachujący na próbę długim obosiecznym mieczem, skrzywił się z niesmakiem;

- Nie rozumiem, na co dziewusze broń! Niech lepiej igłą albo szydełkiem wywija, przynajmniej sobie krzywdy nie zrobi.

Elf poczerwieniał i puścił sztylet, jakby naraz zaczął go parzyć.Szybko odszedł od straganu, kryjąc twarz za zasłoną miedzianych włosów. Z westchnieniem pomyślał, że chyba Blathie miała rację, namawiając go do skorzystania z usług balwierza. Może rzeczywiście powinien zmienić uczesanie…

Na myśl o kuzynce zaczął się rozglądać po targowisku. Po zakupach mieli zjeść obiad w portowej tawernie, a Fil zaczynał już odczuwać pustkę w brzuchu.

- Musi to jakoweś paskudne czary! – rozległ się za nim czyjś zafrasowany głos. – Nic, ino czary!

- Dobrze gadasz! Jakeśmy szli do roboty, księżniczka całkiem zdrowa była – odpowiedział ktoś inny płaczliwie.

- A juści! Pomnę, że mnie jeszcze warząchwią zdzieliła, bom po śniadaniu stołu nie uprzątnął.

„Czary? Księżniczka?” Zaintrygowany elf obejrzał się i zobaczył dwóch krasnoludów, z których jeden dźwigał kosz wypełniony po brzegi warzywami, a drugi niósł wypchany worek. Obaj mieli mocno zatroskane miny.

Fil udał, że poprawia klamrę przy ciżmie, a kiedy go minęli,wolniutko ruszył za nimi, ciekawie nadstawiając uszu.


Blathie od pół godziny bezskutecznie usiłowała wypatrzeć kuzyna, w miarę upływu czasu obrzucając go w myślach coraz bardziej wymyślnymi epitetami.

W końcu zguba nadciągnęła w pośpiechu, prowadząc za sobą dwóch skromnie, ale nad podziw schludnie ubranych krasnoludów. Na znak elfa zatrzymali się przed wiedźmą, niepewnie przestępując z nogi na nogę.

- Wiem, wiem, spóźniłem się! – wykrzyknął Fil, uprzedzając wyrzuty kuzynki. – Ale nie masz pojęcia, co za historię usłyszałem!

Blathie spojrzała na jego rozgorączkowaną twarz i westchnęła. Przeczuwała, że nie ominie jej wysłuchanie tej pasjonującej opowieści tu i teraz…

- No więc wyobraź sobie, że oni…

- Hola, kuzynku! – przerwała mu. – Może byś mi naprzód przedstawił swoich nowych znajomych?

Krasnolud, odznaczający się płową czupryną skręconą jak baranie runo, pośpiesznie odstawił kosz i pochylił się w niezdarnym ukłonie.

- Ja żem jest Szósty, pani jaśnie wiedźmo, a ten tutaj to mój młodszy brat, Siódmy.

Dał kuksańca w bok towarzyszowi, który już i tak uginał się pod ciężarem worka, więc tylko spuścił wzrok, wbijając go w czuby starannie wyczyszczonych buciorów.

- Skąd wiecie, kim jestem? – zmarszczyła brwi Blathie.

- Młody panicz mówił… I jeszcze przyobiecał, że zły czar z niebogi zdejmiesz.

Ołowiane spojrzenie wiedźmy spoczęło na rzeczonym paniczu, który nerwowo wzruszył ramionami i uśmiechnął się z przymusem.

- Mama zawsze powtarzała, że mam okazywać życzliwość innym rasom – bąknął.

- Szkoda, że jesteś tak… wybiórczo posłuszny! – odparowała i przeniosła uwagę na Szóstego. – Opowiedz, co się takiego stało.

- Ano, zaczarował nam ktosik naszą księżniczkę, pani wiedźmo,cośmy ją przygarnęli. Dobra była jak anioł i piękna do cudu, a robotna! – krasnolud otarł łzę z kącika oka. – Będzie tydzień, jak po robocie naszliśmy ją wedle chałupy bez ducha. Dycha, ale członkami nie włada, jakoby we śnie pogrążona…

- Przygarnęliście księżniczkę? Piękną i pracowitą? – w głosie Blathie zabrzmiało powątpiewanie. – To może się biedaczka po prostu przeforsowała. Kto was tam wie, do czego ją zmuszaliście… Chłop to chłop, choć i krasnolud!

- Ależ, Blathie! – wtrącił się Fil. – Jak możesz coś takiego insynuować! Ta księżniczka Paulinka cudem ocalała z jakiejś morskiej katastrofy i błąkała się sama po Pokrętnym Borze. Oni się nią zaopiekowali i nawet próbowali odnaleźć jej przyjaciół.

- Skoro tak… Może rzeczywiście mieliście dobre intencje – przyznała niechętnie – Są jakieś szczególne objawy? Gorączka, wymioty, biegunka?

- Nie, wielmożna wiedźmo. Leży jeno biała jako to płótno, cośmy z niego nowe gacie poszyli. I aż dziw bierze, że nic a nic nie zmarniała.

- Rzeczywiście, wygląda to na zaklęcie… Podejrzewam zespół śpiącej królewny.

Krasnoludy spojrzały na nią z obawą.

- Spokojnie, brzmi groźnie, ale jest uleczalne… Zazwyczaj. Przyjdźcie za jakieś półtorej godziny do tawerny „Pod Złamaną Grotbombramsreją ” – zaprowadzicie nas do księżniczki.

Odprawiła ich niecierpliwym skinieniem dłoni, przerywając potok nieskładnych podziękowań i majestatycznie podążyła do portu. Filowi pozostało tylko pośpieszyć za nią.



Dotarli na miejsce późnym popołudniem, więc w chacie krasnoludów panował już półmrok. Blathie i Marla zbliżyły się do posłania księżniczki, a różdżka wróżki rozjarzyła się żółtym światłem, w którym postać leżącej stała się doskonale widoczna. Fil wspiął się na palce, próbując coś dostrzec zza pleców obu kobiet. Wiedźma z namysłem zmarszczyła brwi. Miała doskonałą pamięć do twarzy i ta okolona ciemnymi lokami dziewczęca buzia bardzo jej kogoś przypominała… Na pewno już ją widziała, choć imię księżniczki nic jej nie mówiło.

- Co o tym sądzisz, Marlo?- rozpoczęła konsylium, uznając, że na wyjaśnienia przyjdzie czas później.

- Cóż, jeśli krasnoludy nie zełgały ani czegoś nie pokręciły, to muszę się zgodzić z twoją diagnozą.

- W takim razie trzeba zastosować standardową procedurę – orzekła Blathie – Pocałunek znoszący powinien zadziałać.

Wróżka zafrasowała się.

- Zgoda, to najbardziej skuteczny środek, ale jest zasadniczy problem.Obie jesteśmy tej samej płci, co pacjentka. A krasnoludy… hm… nie spełniają kryterium estetycznego.

- Zapomniałaś o nim! – uśmiechnęła się przyjaciółka, wskazując elfa, z uwielbieniem wpatrzonego w nieprzytomną księżniczkę – Ładniutki jak wszyscy w naszej rodzinie, płeć też ma odpowiednią.

- Jesteś tego pewna? Wiesz, nie chciałabym jakichś komplikacji…

- Bez obaw! – uspokoiła ją Blathie – Zdarzało mi się zmieniać mu pieluchę. No i do dziś pamiętam, jak wrócił ze szkoły z płaczem, bo okazało się, że Argh ma dłuższego siusiaka…

- Żartujesz? – oczy wróżki zrobiły się okrągłe – Chodzili do tej szkoły na golasa?

- Jasne, że nie. Ale na przerwie urządzili sobie konkurs sikania do kosza na papiery.

Marla spojrzała na Fila z potępieniem, mrucząc pod nosem coś, co zabrzmiało jak: „Bezstresowe wychowanie! Też coś!”, a wiedźma energicznie nim potrząsnęła:

- Zamiast się tak gapić, lepiej ją pocałuj!

Elf ocknął się z zachwycenia, ale przypominał teraz młodego mnicha, któremu właśnie zaproponowano dokonanie świętokradztwa.

- Pocałować? A jak się obudzi? – zająknął się.

- O to właśnie chodzi – zapomniałeś, po co tu przyszliśmy?

Fil z wahaniem pochylił się nad łóżkiem, wyprostował się, rzucił kuzynce pełne paniki spojrzenie wielkich orzechowych oczu, znów się schylił i wreszcie desperacko wpił usta w różane wargi księżniczki.

Przyjaciółki znieruchomiały w pełnym napięcia wyczekiwaniu, a zbite w ciasną gromadę krasnoludy zdawały się nie oddychać.

Przez kilka sekund nic się nie działo, a potem izbę zaczęła napełniać mgła, w której powoli zacierały się kontury przedmiotów, sylwetki, rysy twarzy. Gdy zgęstniała do konsystencji bitej śmietany, zabrzmiał rozanielony młodzieńczy głos:

- Mmm… Jeszcze, słodka wiewióreczko!

Odpowiedział mu okrzyk, w którym przerażenie splotło się z oburzeniem, po czym rozległy się odgłosy gwałtownej szamotaniny.

Marla jako pierwsza odzyskała przytomność umysłu. Szybko odnalazła w pamięci właściwe zaklęcie i kilkoma energicznymi ruchami różdżki rozpędziła opar.

Widok, jaki ujrzała, skłonił ją do przetarcia oczu. Gdy to nie pomogło, przełamała niewieścią próżność i sięgnąwszy do eleganckiej torby ze smoczej skóry, wydobyła parę binokli.


Kiedy Blathie weszła do saloniku, wróżka spojrzała na nią pytająco. Wiedźma wzruszyła bezradnie ramionami.

- Płacze. Już dwie godziny tak buczy. Zrobił sobie krótką przerwę na gorącą czekoladę z bułeczką, a potem znowu zaczął…

– Dziwisz się? – Marla westchnęła ze współczuciem. –Tyle ostatnio przeżył, biedaczek… Porwanie, próba pożarcia żywcem, a teraz jeszcze molestowanie przez obcego faceta!

Pawełek, na wpół leżący na szezlongu, pokraśniał i opuścił wzrok z miną skruszonego na drobne kawałki winowajcy.

- Nie byłem sobą… – wymamrotał. – Te włosy i w ogóle…Wiesz , że zawsze ubóstwiałem rude!

Zamilkł, kiedy wzrok Blathie zagroził mu szybką i nieodwracalną przemianą w kupkę popiołu.

_________________________________________________________________________________

1. A jednak było to całkowicie uzasadnione. Podczas napaści Fil siusiał właśnie pod młodą brzózką i był jedynym Emoelfem, którego płeć nie budziła wątpliwości.


1 komentarz: